Harry wirował coraz szybciej i szybciej, przyciskaj ˛ac łokcie do boków, zamazane
kominki migały mu przed oczami, a˙z w koncu zacz˛eło mu by ´ c niedobrze ´
i zamkn ˛ał oczy. A potem, kiedy w koncu poczuł, ˙ze zwalnia i opada, wyrzucił ´
przed siebie r˛ece i zdołał si˛e zatrzymac w ostatniej chwili, by nie wypa ´ s´c na gło- ´
w˛e z kuchennego kominka Weasleyów.
— Zjadł go? — zapytał podniecony Fred, wyci ˛agaj ˛ac r˛ek˛e, by mu pomóc stan
˛ac na nogach. ´
— Aha — odpowiedział Harry, prostuj ˛ac si˛e. — Co to było?
— Gigantoj˛ezyczne toffi — odpowiedział wesoło Fred. — Wynale´zlismy to ´
z George’em, przez całe lato szukalismy kogo ´ s, ˙zeby wypróbowa ´ c działanie. . . ´
Malenka kuchnia zadr˙zała od ´ smiechu. Harry rozejrzał si˛e i zobaczył, ˙ze Ron ´
i George siedz ˛a przy wyszorowanym drewnianym stole, a z nimi jacys dwaj pło- ´
miennowłosi młodziency, których nigdy dot ˛ad nie widział. Natychmiast jednak ´
domyslił si˛e, kim s ˛a: to Bill i Charlie, starsi bracia bli´zniaków. ´
— Jak leci, Harry? — zapytał bli˙zszy, szczerz ˛ac do niego z˛eby i wyci ˛agaj ˛ac
wielk ˛a dłon, któr ˛a Harry potrz ˛asn ˛ał, wyczuwaj ˛ac palcami stwardnienia i p˛echerze. ´
To musiał byc Charlie, który bada smoki w Rumunii. Charlie był zbudowany jak ´
bli´zniacy, ni˙zszy i t˛e˙zszy od Percy’ego i Rona, którzy byli wysocy i chudzi. Miał
szerok ˛a, dobroduszn ˛a twarz, posiekan ˛a od wiatru, a piegów tyle, ˙ze wygl ˛adały jak
opalenizna; ramiona miał muskularne, a na jednej r˛ece widniał du˙zy, błyszcz ˛acy
slad po oparzeniu. ´
Bill wstał, usmiechaj ˛ac si˛e, i równie˙z u ´ scisn ˛ał dło ´ n Harry’emu. Troch˛e go ´
zaskoczył. Harry wiedział, ˙ze Bill pracuje w banku Gringotta i ˙ze w Hogwarcie
był prefektem naczelnym, wi˛ec zawsze wyobra˙zał go sobie jako starsz ˛a wersj˛e
Percy’ego, lubi ˛acego rz ˛adzic innymi i dbaj ˛acego o przestrzeganie szkolnego re- ´
gulaminu. Bill okazał si˛e po prostu — trudno to wyrazic inaczej — ´ cool. Był
wysoki, miał długie włosy, które wi ˛azał z tyłu w kucyk, z ucha zwisał mu kolczyk
z czegos, co wygl ˛adało jak kieł. Ubrany był jak na koncert rockowy, a na nogach ´
miał buty ze smoczej skóry.
37
Zanim którys z nich zd ˛a˙zył co ´ s jeszcze powiedzie ´ c, pykn˛eło i przy ramieniu ´
George’a zmaterializował si˛e pan Weasley. Harry jeszcze nigdy nie widział go tak
rozgniewanego.
— To wcale nie było smieszne, Fred! — krzykn ˛ał. — Co ´ s ty dał temu mugol- ´
skiemu chłopcu?
— Nic mu nie dawałem — odpowiedział Fred, usmiechaj ˛ac si˛e zło ´ sliwie. — ´
Po prostu to upusciłem. . . to jego wina, ˙ze podniósł i zjadł, wcale go do tego nie ´
namawiałem.
— Upusciłe ´ s specjalnie! — zagrzmiał pan Weasley. — Wiedziałe ´ s, ˙ze to zje, ´
wiedziałes, ˙ze jest na diecie. . . ´
— Bardzo mu j˛ezyk urósł? — zapytał podniecony George.
— Na cztery stopy, zanim jego rodzice pozwolili mi go zredukowac!´
Harry i bracia Weasleyowie znowu rykn˛eli smiechem. ´
— To nie jest zabawne! — krzykn ˛ał pan Weasley. — Takie zachowanie bardzo
psuje stosunki mi˛edzy czarodziejami i mugolami! Poswi˛eciłem pół ˙zycia kampa- ´
nii przeciwko złemu traktowaniu mugoli, a moi rodzeni synowie. . .
— Wcale nie dalismy mu tego cukierka dlatego, ˙ze jest mugolem! — oburzył ´
si˛e Fred.
— Dalismy mu go, bo jest parszywym gnojkiem zn˛ecaj ˛acym si˛e nad słabszy- ´
mi — wtr ˛acił George. — Prawda, Harry?
— Tak, panie Weasley, on jest okropny — przytakn ˛ał gorliwie Harry.
— To nie ma nic do rzeczy! — rykn ˛ał pan Weasley. — Poczekajcie, jak powiem
matce. . .
— Co mi powiesz? — zabrzmiał głos za jego plecami.
Pani Weasley własnie weszła do kuchni. Była nisk ˛a, pulchn ˛a kobiet ˛a o bardzo ´
miłej twarzy, choc teraz jej oczy zw˛eziły si˛e podejrzliwie. ´
— Och, witaj, Harry, kochanie — powiedziała, obdarzaj ˛ac go ciepłym usmie- ´
chem, po czym znowu spojrzała na m˛e˙za. — Co mi powiesz, Arturze?
Pan Weasley zawahał si˛e. Harry mógłby przysi ˛ac, ˙ze choc jest w ´ sciekły na ´
Freda i George’a, tak naprawd˛e wcale nie ma zamiaru mówic pani Weasley, co ´
si˛e stało. Zapanowała cisza, w której pan Weasley patrzył niespokojnie na ˙zon˛e.
A potem za plecami pani Weasley w drzwiach kuchni pojawiły si˛e dwie dziewczyny.
Jedn ˛a, z burz ˛a br ˛azowych włosów na głowie i dos´c długimi przednimi z˛ebami, ´
była przyjaciółka Harry’ego i Rona, Hermiona Granger. Drug ˛a, mniejsz ˛a i rud ˛a,
młodsza siostra Rona, Ginny. Obie usmiechn˛eły si˛e do Harry’ego, który odwza- ´
jemnił usmiech, co spowodowało, ˙ze Ginny oblała si˛e szkarłatnym rumie ´ ncem. ´
Harry zawsze tak na ni ˛a działał, ju˙z od jego pierwszej wizyty w Norze.
— Co mi powiesz, Arturze? — powtórzyła pani Weasley, a w jej głosie zabrzmiała
gro´zna nuta.
— Nic, nic, Molly — wymamrotał pan Weasley. — Po prostu Fred i George. . .
Ale ju˙z im przemówiłem do rozumu. . .
38
— Co zrobili tym razem? — zapytała pani Weasley.
— Jesli to ma co ´ s wspólnego z Magicznymi Dowcipami Weasleyów. . . ´
— Ron, nie poka˙zesz Harry’emu, gdzie b˛edzie spac? — odezwała si˛e od progu ´
Hermiona.
— On wie, gdzie b˛edzie spac — odrzekł Ron. — W moim pokoju, tak jak ´
ostatnio. . .
— A wi˛ec chod´zmy — powiedziała z naciskiem Hermiona.
— Och. . . dobrze — zgodził si˛e szybko Ron.
— Tak, my te˙z pójdziemy — dodał George.
— Zostaniecie tutaj! — warkn˛eła pani Weasley.
Harry i Ron wymkn˛eli si˛e z kuchni i razem z Hermion ˛a i Ginny ruszyli w ˛askim
korytarzem, a pó´zniej po rozklekotanych schodach, które wiły si˛e zygzakami na
wy˙zsze pi˛etra.
— Co to za Magiczne Dowcipy Weasleyów? — zapytał Harry.
Ron i Ginny parskn˛eli smiechem, ale Hermiona prychn˛eła z niesmakiem. ´
— Mama znalazła cał ˛a kup˛e formularzy zamówien, kiedy sprz ˛atała pokój Fre- ´
da i George’a — wyjasnił cicho Ron. — Cała długa lista, z cenami. No wiesz, ´
ró˙zne dowcipne magiczne gad˙zety. Lipne ró˙zd˙zki, cukierki-niespodzianki, było
tego mnóstwo. . . Mówi˛e ci, ekstra, nie miałem poj˛ecia, ˙ze tyle tego wynale´zli. . .
— Od dawna z ich pokoju dochodziły jakies wybuchy, ale nie wiedzieli ´ smy, ˙ze ´
oni naprawd˛e produkuj ˛a tam ró˙zne rzeczy — powiedziała Ginny. — Mysleli ´ smy, ´
˙ze po prostu lubi ˛a hałasowac.´
— Tak, tylko ˙ze wi˛ekszos´c tych wynalazków. . . no, chyba wszystkie. . . była ´
troch˛e niebezpieczna — powiedział Ron — a oni, kapujesz, zamierzali to sprzedawac
w Hogwarcie, ˙zeby zarobi ´ c troch˛e forsy, no i mama si˛e na nich w ´ sciekła. ´
Powiedziała, ˙ze koniec z ich radosn ˛a twórczosci ˛a i spaliła wszystkie formularze. . . ´
a przecie˙z i tak ju˙z była na nich zła, bo nie dostali tylu sumów, ile si˛e spodziewała.
Sumy, czyli Standardowe Umiej˛etnosci Magiczne, zdobywali uczniowie Ho- ´
gwartu w trakcie egzaminów, które przechodzili w wieku pi˛etnastu lat.
— Mama zrobiła wielk ˛a awantur˛e — dodała Ginny — bo bardzo chce, ˙zeby
po szkole dostali si˛e do Ministerstwa Magii, jak tata, a oni powiedzieli, ˙ze chc ˛a
otworzyc sklep z magicznymi gad˙zetami. ´
W tym momencie na drugim podescie otworzyły si˛e drzwi i wyjrzała z nich ´
obra˙zona twarz w rogowych okularach.
— Czes´c, Percy — powiedział Harry. ´
— Och, witaj, Harry — odpowiedział Percy. — Zastanawiałem si˛e, kto tak
okropnie hałasuje. Próbuj˛e pracowac. . . no wiesz, mam do sko ´ nczenia raport dla ´
urz˛edu, a troch˛e trudno si˛e skupic, kiedy kto ´ s bez przerwy dudni po schodach. ´
— My nie dudnimy, tylko wchodzimy — powiedział ze złosci ˛a Ron. — Bar- ´
dzo mi przykro, ˙ze przeszkodzilismy ci w supertajnej pracy dla Ministerstwa Ma- ´
gii.
39
— Nad czym pracujesz? — zapytał Harry.
— Nad raportem dla Departamentu Mi˛edzynarodowej Współpracy Czarodziejów
— odrzekł Percy z wa˙zn ˛a min ˛a. — Próbujemy ustalic standardowe grubo ´ sci ´
kociołków. Niektóre z tych importowanych maj ˛a troch˛e za cienkie denka. . . przecieki
wzrastaj ˛a prawie o trzy procent rocznie. . .
— No, taki raport na pewno zmieni swiat — powiedział Ron. — Ju˙z widz˛e ´
pierwsz ˛a stron˛e „Proroka Codziennego”: Przecieki kociołków.
Percy zaczerwienił si˛e lekko.
— Mo˙zesz sobie kpic, Ron — powiedział ze zło ´ sci ˛a — ale je ´ sli nie wprowadzi ´
si˛e jakichs regulacji mi˛edzynarodowych, zostaniemy zalani marnymi produktami ´
o cienkich denkach, które w powa˙znym stopniu zagra˙zaj ˛a. . .
— No jasne, masz racj˛e — rzucił Ron i ruszył w gór˛e po schodach.
Percy zatrzasn ˛ał z hukiem drzwi swojej sypialni. Harry, Hermiona i Ginny
zd ˛a˙zyli wspi ˛ac si˛e trzy kondygnacje wy˙zej, kiedy z kuchni na dole dobiegły wrza- ´
ski. Wygl ˛adało na to, ˙ze pan Weasley powiedział ˙zonie o toffi.
Pokój na poddaszu, w którym Ron miał sypialni˛e, niewiele si˛e zmienił od czasu,
gdy Harry w nim ostatnio mieszkał: ze scian i pochyłego sufitu zwisały te ´
same plakaty ulubionej dru˙zyny Rona, Armat z Chudley, a w akwarium na parapecie,
w którym rok temu był ˙zabi skrzek, siedziała teraz wyj ˛atkowo wielka ˙zaba.
Nie było ju˙z starego szczura Rona, Parszywka, tylko malenka szara sóweczka, ta ´
sama, która dostarczyła Harry’emu na Privet Drive list od Rona. Podskakiwała
i cwierkała jak szalona w małej klatce. ´
— Zamknij si˛e, Swinko — powiedział Ron, przeciskaj ˛ac si˛e pomi˛edzy dwoma ´
z czterech łó˙zek poupychanych w pokoju. — Spi ˛a tu te˙z Fred i George, bo Bill ´
i Charlie zaj˛eli ich pokój. Percy’emu udało si˛e zachowac swój pokój tylko dla ´
siebie, bo on przecie˙z musi pracowac.´
— Ee. . . dlaczego nazwałes swoj ˛a sow˛e ´ Swink ˛a? — zapytał Harry. ´
— Bo jest głupi — oznajmiła Ginny. — Jej prawdziwe imi˛e to Swisto ´ swinka. ´
— Tak, a to przecie˙z wcale nie jest głupie imi˛e — powiedział ironicznie
Ron. — Ginny tak j ˛a nazwała — wyjasnił Harry’emu. — Uwa˙za, ˙ze jest urocze. ´
Próbowałem je zmienic, ale było za pó´zno, ta sówka nie chce reagowa ´ c na nic ´
innego. Ale udało mi si˛e chocia˙z skrócic to głupie imi˛e i została ´ Swink ˛a, a z tym ´
jakos si˛e pogodziła. Trzymam j ˛a tutaj, bo strasznie denerwuje Errola i Hermesa. ´
Prawd˛e mówi ˛ac, mnie te˙z.
Swisto ´ swinka fruwała po klatce, pohukuj ˛ac rado ´ snie. Harry zbyt dobrze znał ´
Rona, by traktowac powa˙znie jego słowa. Ron wci ˛a˙z narzekał na swojego starego ´
szczura Parszywka, ale bardzo był przygn˛ebiony, gdy szczur znikn ˛ał i wszystko
wskazywało na to, ˙ze po˙zarł go kot Hermiony, Krzywołap.
— Gdzie jest Krzywołap? — zapytał Harry Hermion˛e.
— Pewnie w ogrodzie. Lubi polowac na gnomy, zobaczył je tu po raz pierwszy ´
w ˙zyciu.
40
— A wi˛ec Percy jest zadowolony z pracy? — powiedział Harry, siadaj ˛ac na
jednym z łó˙zek i przygl ˛adaj ˛ac si˛e Armatom z Chudley, szybuj ˛acym po plakatach
na suficie i co jakis czas znikaj ˛acym za ich brzegami. ´
— Zadowolony? — powtórzył Ron pos˛epnie. — Gdyby go tata nie zmuszał,
w ogóle by nie wracał do domu. Ma kompletnego swira na punkcie tego całego ´
departamentu. A zwłaszcza na punkcie swojego szefa. „Według pana Croucha. . .
Jak powiedziałem panu Crouchowi. . . Pan Crouch jest zdania. . . Pan Crouch mó-
wił mi. . . ” Lada dzien ogłosz ˛a swoje zar˛eczyny. ´
— Jak prze˙zyłes to lato, Harry? — zapytała Hermiona. — Dostałe ´ s nasze ´
paczki z ˙zywnosci ˛a? ´
— Tak, bardzo wam dzi˛ekuj˛e — odrzekł Harry. — Te ciasta uratowały mi
˙zycie.
— A miałes jakie ´ s wie ´ sci od. . . — zacz ˛ał Ron, ale urwał na widok miny Her- ´
miony.
Harry wiedział, ˙ze Ron zamierzał go zapytac o Syriusza. Ron i Hermiona tak ´
si˛e zaanga˙zowali w pomoc Syriuszowi, kiedy musiał uciekac przed funkcjona- ´
riuszami Ministerstwa Magii, ˙ze interesowali si˛e jego losem prawie tak samo jak
Harry. Rozmawianie o nim przy Ginny nie było jednak najlepszym pomysłem.
Tylko oni i profesor Dumbledore wiedzieli, w jaki sposób Syriusz uciekł, i tylko
oni wierzyli w jego niewinnos´c.´
— Chyba ju˙z przestali si˛e kłócic — powiedziała Hermiona, by odwróci ´ c uwa- ´
g˛e Ginny, której oczy w˛edrowały z ciekawosci ˛a od Rona do Harry’ego. — Mo˙ze ´
zejdziemy pomóc waszej mamie przy obiedzie?
— Dobry pomysł — zgodził si˛e Ron.
Wszyscy czworo zeszli na dół do kuchni, gdzie zastali tylko pani ˛a Weasley
w dos´c podłym nastroju. ´
— Zjemy w ogrodzie — powiedziała na ich widok. — Tutaj si˛e wszyscy nie
zmiescimy. Dziewczynki, mo˙ze zaniesiecie tam talerze? Bill i Charlie ustawia- ´
j ˛a ju˙z stoły. A wy dwaj łapcie si˛e za no˙ze i widelce — zwróciła si˛e do Rona
i Harry’ego, machaj ˛ac ró˙zd˙zk ˛a nieco zbyt energicznie w kierunku stosu kartofli
w zlewie, które wyskoczyły ze skórek tak gwałtownie, ˙ze porozlatywały si˛e po
całej kuchni, odbijaj ˛ac od scian i sufitu. ´
— Na miłos´c bosk ˛a! — warkn˛eła, tym razem kieruj ˛ac ró˙zd˙zk˛e ku ´ smietnicz- ´
ce, która podskoczyła i zacz˛eła tanczy ´ c po podłodze, zgarniaj ˛ac kartofle. — Co ´
z nimi jest? — wybuchn˛eła nagle, wyjmuj ˛ac garnki i rondle z kredensu, a Harry
zrozumiał, ˙ze ma na mysli nie kartofle, tylko Freda i George’a. — Naprawd˛e, nie ´
wiem, co z nich wyrosnie. Nie maj ˛a za grosz ambicji, tylko im głupie dowcipy ´
w głowie, a im głupsze, tym bardziej s ˛a z nich dumni. . .
Cisn˛eła na stół wielki mosi˛e˙zny rondel i zacz˛eła mieszac w nim ró˙zd˙zk ˛a, z któ- ´
rej tryskał smietankowy sos. ´
41
— A przecie˙z nie brak im oleju w głowie — ci ˛agn˛eła ze złosci ˛a, stawiaj ˛ac ´
rondel na kuchni i machni˛eciem ró˙zd˙zk ˛a rozpalaj ˛ac w niej ogien — ale marnuj ˛a ´
go na te głupstwa. . . i, naprawd˛e, jesli wkrótce nie zm ˛adrzej ˛a, to wpadn ˛a w praw- ´
dziwe kłopoty. Dostałam wi˛ecej sów z Hogwartu ze skargami na nich ni˙z na cał ˛a
reszt˛e razem wzi˛et ˛a. Jak tak dalej b˛ed ˛a post˛epowac, to sko ´ ncz ˛a przed Wydziałem ´
Niewłasciwego U˙zywania Czarów. ´
Wycelowała ró˙zd˙zk ˛a w szuflad˛e w kredensie, która wysun˛eła si˛e z łoskotem.
Harry i Ron ledwo zd ˛a˙zyli uskoczyc na bok, gdy wystrzeliło z niej kilka no˙zy; ´
przeleciały przez kuchni˛e i zacz˛eły wsciekle sieka ´ c kartofle, które ´ smietniczka ´
dopiero co zgarn˛eła z powrotem do zlewu.
— Musielismy popełni ´ c jaki ´ s bł ˛ad, ale naprawd˛e nie wiem, jaki i kiedy — ´
powiedziała pani Weasley, odkładaj ˛ac ró˙zd˙zk˛e, by wyj ˛ac wi˛ecej garnków. — Co ´
roku to samo, jedna awantura za drug ˛a, a oni w ogóle nie słuchaj ˛a. . . OCH NIE,
ZNOWU!
Wzi˛eła ró˙zd˙zk˛e ze stołu, a ta zapiszczała głosno i zamieniła si˛e w wielk ˛a gu- ´
mow ˛a mysz.
— Kolejna fałszywa ró˙zd˙zka! — krzykn˛eła. — A tyle razy im mówiłam, ˙zeby
ich nie kładli, gdzie popadnie!
Złapała swoj ˛a prawdziw ˛a ró˙zd˙zk˛e, a kiedy si˛e odwróciła, z rondla z sosem
własnie zacz˛eło si˛e dymi ´ c.´
— Chod´z — powiedział szybko Ron do Harry’ego, chwytaj ˛ac gars´c sztu ´ cców ´
z otwartej szuflady — pomo˙zemy Billowi i Charliemu.
I wylecieli przez tylne drzwi na podwórze.
Przeszli zaledwie par˛e kroków, gdy spod krzaków wyskoczył rudy kot na pa-
ł ˛akowatych nogach, z dumnie stercz ˛acym ogonem, przypominaj ˛acym szczotk˛e do
butelek. Gonił za czyms, co wygl ˛adało jak zabłocony kartofel na nó˙zkach. Był ´
to Krzywołap, kot Hermiony, a scigał najprawdziwszego gnoma. Stworzonko po- ´
mkn˛eło na zrogowaciałych nó˙zkach przez podwórko i dało nurka w jeden z gumiaków,
rozrzuconych wokół drzwi. Harry słyszał, jak gnom piszczy jak oszala-
ły, gdy Krzywołap wsadził do gumiaka łap˛e, staraj ˛ac si˛e go stamt ˛ad wyci ˛agn ˛ac.´
Tymczasem z drugiej strony domu cos gło ´ sno trzasn˛eło raz, potem drugi i zno- ´
wu. Wkrótce si˛e wyjasniło, sk ˛ad ten łoskot. Kiedy weszli do ogrodu, zobaczy- ´
li Billa i Charliego z wyci ˛agni˛etymi ró˙zd˙zkami i dwa stare stoły fruwaj ˛ace nad
trawnikiem. Ka˙zdy z braci starał si˛e tak pokierowac swoim stołem, by str ˛aci ´ c stół ´
drugiego. Fred i George kibicowali im głosno, Ginny pokładała si˛e ze ´ smiechu, ´
a Hermiona schowała si˛e pod ˙zywopłotem, najwyra´zniej rozdzierana sprzecznymi
uczuciami.
Stół Billa wpadł z łoskotem na stół Charliego i wyłamał mu jedn ˛a nog˛e. Usłyszeli
w górze trzask, a kiedy podniesli głowy, zobaczyli Percy’ego wygl ˛adaj ˛acego ´
z okna na drugim pi˛etrze.
— Moglibyscie sprowadzi ´ c je na ziemi˛e?! — rykn ˛ał. ´
42
— Przepraszamy, Percy — odpowiedział Bill z usmiechem. — Jak si˛e maj ˛a ´
denka kociołków?
— Niedobrze — odrzekł Percy ze złosci ˛a i zatrzasn ˛ał okno. ´
Bill i Charlie, chichoc ˛ac, sprowadzili stoły bezpiecznie na ziemi˛e, ustawili je
jeden przy drugim, a Bill jednym machni˛eciem ró˙zd˙zki przymocował wyłaman ˛a
nog˛e i wyczarował obrusy.
O siódmej wieczorem oba stoły uginały si˛e od półmisków wybornych potraw,
a dziewi˛ecioro Weasleyów, Harry i Hermiona zasiedli przy nich, by zjes´c wspa- ´
niał ˛a kolacj˛e pod czystym, ciemnoniebieskim niebem. Dla Harry’ego, który przez
całe lato ˙zywił si˛e coraz bardziej wyschni˛etymi ciastami, była to rajska uczta,
wi˛ec z pocz ˛atku nie brał udziału w rozmowie, pochłaniaj ˛ac kurczaka i szynk˛e
w ciescie, gotowane ziemniaki i sałatk˛e. ´
Na dalekim koncu stołu Percy opowiadał ojcu o swoim raporcie na temat de- ´
nek kociołków.
— Powiedziałem panu Crouchowi, ˙ze przygotuj˛e raport do wtorku — oswiad- ´
czył z wa˙zn ˛a min ˛a. — Troch˛e wczesniej, ni˙z si˛e spodziewał, ale ja lubi˛e, ˙zeby ´
mi wszystko grało jak w zegarku. Mysl˛e, ˙ze b˛edzie mi wdzi˛eczny, je ´ sli szybko si˛e ´
z tym uporam. Mamy teraz mnóstwo roboty z powodu mistrzostw swiata, a Depar- ´
tament Czarodziejskich Gier i Sportów nie bardzo nam pomaga. Ludo Bagman. . .
— Lubi˛e Ludona — wtr ˛acił łagodnie pan Weasley. — To od niego dostałem
tak dobre miejsca na finałach. Troch˛e mu si˛e przysłu˙zyłem: jego brat, Otto, wpakował
si˛e w kłopoty. . . kosiarka do trawy o niezwykłej mocy. . . jakos mi si˛e udało ´
to zatuszowac.´
— Och, oczywiscie, Bagman to do ´ s´c sympatyczna posta ´ c — powiedział Per- ´
cy protekcjonalnym tonem — ale pomysł, ˙zeby zrobic go szefem departamentu. . . ´
Wystarczy go porównac z panem Crouchem! Nie wyobra˙zam sobie takiej sytuacji ´
w naszym departamencie, ˙zeby znikn ˛ał gdzies pracownik, a pan Crouch nie pró- ´
bował dowiedziec si˛e, co si˛e z nim stało. Dasz wiar˛e, ˙ze Berty Jorkins nie ma ju˙z ´
ponad miesi ˛ac? Wybrała si˛e na urlop do Albanii i dot ˛ad nie wróciła!
— Tak, pytałem o to Ludona — rzekł pan Weasley, marszcz ˛ac czoło. — Mówi,
˙ze Berta ju˙z wiele razy znikała. . . chocia˙z musz˛e przyznac, ˙ze gdyby to był kto ´ s´
z mojego departamentu, chyba bym si˛e zaniepokoił. . .
— Och, Berta jest beznadziejna, to fakt. Słyszałem, ˙ze wci ˛a˙z j ˛a przenosili
z jednego departamentu do drugiego, wi˛ecej z niej było kłopotu ni˙z po˙zytku. . .
ale tak czy owak Bagman powinien próbowac j ˛a odnale´z ´ c. Pan Crouch jest tym ´
osobiscie zainteresowany. . . wiesz, kiedy ´ s pracowała w naszym departamencie ´
i wydaje mi si˛e, ˙ze pan Crouch nawet j ˛a polubił. . . a ten Bagman tylko si˛e smieje ´
i mówi, ˙ze Berta prawdopodobnie ´zle spojrzała na map˛e i dotarła do Australii zamiast
do Albanii. A trzeba powiedziec — tu Percy westchn ˛ał gł˛eboko i wypił du˙zy ´
łyk wina z czarnego bzu — ˙ze nasz Departament Mi˛edzynarodowej Współpracy
Czarodziejów ma teraz naprawd˛e mnóstwo roboty oprócz poszukiwania zagi-
43
nionych pracowników innych departamentów. Jak wiesz, zaraz po mistrzostwach
swiata czeka nas kolejne wielkie wydarzenie. ´
Odchrz ˛akn ˛ał znacz ˛aco i spojrzał na drugi koniec stołu, gdzie siedzieli Harry,
Ron i Hermiona.
— Wiesz, o czym mówi˛e, ojcze — dodał lekko podniesionym głosem. —
O tym sci ´ sle tajnym. ´
Ron spojrzał w niebo i mrukn ˛ał do Harry’ego i Hermiony:
— Od samego pocz ˛atku wyłazi ze skóry, ˙zebysmy go zapytali, co to za super- ´
tajna impreza. Zało˙z˛e si˛e, ˙ze to jakas wystawa kociołków z grubymi denkami. ´
Posrodku stołu pani Weasley kłóciła si˛e z Billem o jego kolczyk; wygl ˛adało ´
na to, ˙ze Bill nosi go od niedawna.
— . . . i jeszcze z takim okropnym kłem, naprawd˛e, Bill, co na to powiedz ˛a
w banku!
— Mamo, nikogo w banku nie obchodzi, jak si˛e ubieram, wystarczy, ˙ze przywo˙z˛e
mnóstwo skarbów — tłumaczył cierpliwie Bill.
— No i te twoje włosy. . . wygl ˛adaj ˛a troch˛e głupio — powiedziała pani Weasley,
dotykaj ˛ac pieszczotliwie swojej ró˙zd˙zki. — Pozwól mi je przystrzyc. . .
— A mnie si˛e podobaj ˛a — oswiadczyła Ginny, która siedziała obok Billa. — ´
Jestes taka staro ´ swiecka, mamo. Zreszt ˛a profesor Dumbledore ma o wiele dłu˙z- ´
sze. . .
Fred, George i Charlie rozprawiali z przej˛eciem o mistrzostwach swiata. ´
— Wygra Irlandia, mówi˛e wam — powiedział Charlie z ustami pełnymi ziemniaków.
— W półfinałach rozgromili Peru.
— Ale Bułgaria ma Wiktora Kruma — zauwa˙zył Fred.
— Krum to ich jedyny dobry zawodnik, a Irlandia ma takich siedmiu —
oswiadczył Charlie. — Ale szkoda, ˙ze Anglia odpadła. To było okropne. ´
— A co si˛e stało? — zapytał ˙zywo Harry, ˙załuj ˛ac niezmiernie, ˙ze w czasie
pobytu w domu przy Privet Drive był kompletnie odci˛ety od swiata czarodziejów. ´
Harry pasjonował si˛e quidditchem. Od pierwszego roku pobytu w Hogwarcie
grał jako szukaj ˛acy w dru˙zynie Gryffindoru i miał Błyskawic˛e, jedn ˛a z najlepszych
mioteł sportowych na swiecie. ´
— Przegrali z Transylwani ˛a i to trzysta dziewi˛ecdziesi ˛at do dziesi˛eciu — po- ´
wiedział ponuro Charlie. — Mia˙zd˙z ˛aca kl˛eska. Walia przegrała z Ugand ˛a, a Luksemburg
rozniósł Szkocj˛e.
Pan Weasley wyczarował swieczniki z płon ˛acymi ´ swiecami i zanim zjedli de- ´
ser (domowe lody truskawkowe), cmy zleciały si˛e do stołu, a ciepłe powietrze ´
przesyciła won trawy i kapryfolium. Harry czuł, jak po tak wspaniałej kolacji ´
przepełnia go błogos´c i z rozrzewnieniem obserwował gnomy biegaj ˛ace pod krze- ´
wami ró˙z i ze smiechem umykaj ˛ace przed Krzywołapem. ´
Ron upewnił si˛e, ˙ze reszta rodziny zaj˛eta jest o˙zywion ˛a rozmow ˛a i zagadn ˛ał
go cicho:
44
— Wi˛ec. . . miałes jakie ´ s wiadomo ´ sci od Syriusza? ´
Hermiona rozejrzała si˛e niespokojnie, wyt˛e˙zaj ˛ac słuch.
— Tak — odpowiedział cicho Harry. — Dwa razy. U niego wszystko w porz
˛adku. Napisałem do niego przedwczoraj. Mo˙ze dostan˛e tutaj odpowied´z.
Nagle przypomniał sobie, dlaczego napisał do Syriusza i przez chwil˛e bliski
był wyznania Ronowi i Hermionie, ˙ze znowu rozbolała go blizna, i opowiedzenia
o tamtym snie, z którego tak gwałtownie si˛e przebudził. . . ale uznał, ˙ze nie powi- ´
nien ich teraz niepokoic — teraz, kiedy sam czuł si˛e tak szcz˛e ´ sliwy i spokojny. ´
— Ojej, zrobiło si˛e pó´zno — oznajmiła nagle pani Weasley, zerkaj ˛ac na zegarek.
— Powinniscie ju˙z by ´ c wszyscy w łó˙zkach, jutro wstajemy o ´ swicie. Harry, ´
zostaw mi swoj ˛a szkoln ˛a list˛e, kupi˛e ci wszystko na ulicy Pok ˛atnej, jak b˛ed˛e robi-
ła zakupy dla Rona i bli´zniaków. Po meczu mo˙ze ju˙z nie byc czasu. Ostatni finał ´
trwał pi˛ec dni. ´
— Ekstra! Mam nadziej˛e, ˙ze i tym razem tak b˛edzie! — zawołał zachwycony
Harry.
— A ja mam nadziej˛e, ˙ze nie — oswiadczył Percy ze ´ swi˛etoszkowat ˛a min ˛a. — ´
Strach pomysle ´ c, co bym znalazł w swojej poczcie, gdyby mnie nie było w pracy ´
przez pi˛ec dni. ´
— Tak, ktos mógłby ci znowu podrzuci ´ c smocze łajno, no nie, Percy? — za- ´
kpił Fred.
— To była próbka nawozu z Norwegii! — oburzył si˛e Percy, oblewaj ˛ac si˛e
rumiencem. — To nie był ˙zaden dowcip! ´
— Był — szepn ˛ał Fred do Harry’ego, kiedy wstawali od stołu. — My mu to
posłalismy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz