piątek, 6 stycznia 2017

Rozdział dwunasty - Turniej Trójmagiczny

Powozy przejechały przez bram˛e, pomi˛edzy dwoma pos ˛agami uskrzydlonych
dzików, a potem szerokim podjazdem potoczyły si˛e ku zamkowi, chyboc ˛ac si˛e
niebezpiecznie w podmuchach wsciekłej nawałnicy. Przycisn ˛awszy nos do okna, ´
Harry ujrzał zbli˙zaj ˛acy si˛e coraz bardziej Hogwart, z wieloma oswietlonymi okna- ´
mi migoc ˛acymi niewyra´znie za kurtyn ˛a g˛estego deszczu. Błyskawica rozdarła niebo,
gdy ich powóz zatrzymał si˛e przed wielkimi d˛ebowymi drzwiami frontowymi
na szczycie kamiennych schodków, po których ju˙z wspinali si˛e pospiesznie pasa-
˙zerowie pierwszych powozów. Harry, Ron, Hermiona i Neville wyskoczyli z powozu
i pobiegli ile sił w nogach po stopniach, podnosz ˛ac głowy dopiero wówczas,
gdy znale´zli si˛e w przepastnej i mrocznej, oswietlonej pochodniami sali wej ´ scio- ´
wej, z której na górne pi˛etro wiodły wspaniałe marmurowe schody.
— A niech to dunder swi ´ snie! — zawołał Ron potrz ˛asaj ˛ac głow ˛a i rozpry- ´
skuj ˛ac wokół siebie wod˛e. — Jak b˛edzie tak lało, to jezioro wyst ˛api z brzegów.
Przemokłem. . . AAAU!
Wielki, czerwony, napełniony wod ˛a balon spadł spod sufitu prosto na jego głow˛e
i p˛ekł, oblewaj ˛ac go od stóp do głów. Prychaj ˛ac i pluj ˛ac, Ron zatoczył si˛e na
Harry’ego, gdy druga bomba wodna, omin ˛awszy Hermion˛e, eksplodowała u stóp
Harry’ego, wlewaj ˛ac mu do adidasów strugi zimnej wody. Inni uczniowie wrzeszczeli
i rozpychali si˛e, usiłuj ˛ac wydostac si˛e z pola ra˙zenia. Harry spojrzał w gór˛e ´
i zobaczył unosz ˛acego si˛e jakies dwadzie ´ scia stóp nad posadzk ˛a poltergeista Iryt- ´
ka, małego ludzika w przystrojonej dzwoneczkami czapce i pomaranczowej kra- ´
watce; jego szeroka, złosliwa twarz st˛e˙zała w skupieniu, gdy wycelował kolejny ´
balon.
— IRYCIE! — zagrzmiał roze´zlony głos. — Na dół, ALE JUZ!˙
Profesor McGonagall, zast˛epca dyrektora i opiekunka Gryffindoru, wypadła
z Wielkiej Sali. Poslizn˛eła si˛e na mokrej posadzce i złapała Hermion˛e za szyj˛e, ´
˙zeby nie upas´c.´
— Oj. . . przepraszam, panno Granger. . .
— Nic nie szkodzi, pani profesor! — wysapała Hermiona, rozcieraj ˛ac sobie
gardło.
113
— Irytku, NATYCHMIAST do mnie! — warkn˛eła profesor McGonagall, prostuj
˛ac sobie spiczasty kapelusz i łypi ˛ac gro´znie sponad prostok ˛atnych okularów.
— Ja nic nie robi˛e! — zarechotał Irytek, ciskaj ˛ac wodn ˛a bomb˛e w grupk˛e
dziewcz ˛at z pi ˛atej klasy, które z wrzaskiem dały nurka do Wielkiej Sali. — Przecie˙z
i tak ju˙z s ˛a przemoczeni! Mały wodotrysk! Łiiiii! — I rzucił kolejn ˛a bomb˛e
w grupk˛e drugoklasistów, którzy własnie weszli do ´ srodka. ´
— Zawołam dyrektora! — krzykn˛eła profesor McGonagall. — Ostrzegam ci˛e,
Irytku. . .
Irytek wywalił j˛ezyk, cisn ˛ał ostatni ˛a wodn ˛a bomb˛e i poszybował w gór˛e ponad
marmurowymi schodami, rechoc ˛ac jak wariat.
— Ruszac si˛e! — powiedziała ostro profesor McGonagall do przemoczonego ´
tłumu. — Do Wielkiej Sali, szybko!
Harry, Ron i Hermiona ruszyli niepewnie po mokrej posadzce, slizgaj ˛ac si˛e co ´
chwila, ku podwójnym drzwiom po prawej stronie. Ron mruczał cos ze zło ´ sci ˛a ´
pod nosem, odgarniaj ˛ac sobie mokre włosy z twarzy.
Wielka Sala jak zawsze wygl ˛adała wspaniale, udekorowana odswi˛etnie do ´
uczty na rozpocz˛ecie roku szkolnego. W blasku setek swiec, unosz ˛acych si˛e w po- ´
wietrzu nad stołami, lsniły złote talerze i puchary. Przy czterech długich stołach ´
poszczególnych domów siedziało ju˙z mnóstwo rozgadanych uczniów; u szczytu,
po drugiej stronie pi ˛atego stołu, twarzami do sali, siedziało gremium profesorskie.
Było tu o wiele cieplej. Harry, Ron i Hermiona przeszli obok stołów Slizgonów, ´
Krukonów i Puchonów i usiedli razem z reszt ˛a Gryfonów w dalekim koncu sa- ´
li, tu˙z obok Prawie Bezgłowego Nicka, ducha Gryffindoru. Perłowobiały i na pół
przezroczysty, Nick miał na sobie swój zwykły kubrak, ozdobiony jednak wyj
˛atkowo wielk ˛a kryz ˛a, która zapewne miała podkresli ´ c uroczysty charakter tego ´
spotkania, ale i zapewnic wi˛eksz ˛a stabilno ´ s´c cz˛e ´ sciowo odci˛etej głowie. ´
— Dobry wieczór — powiedział, spogl ˛adaj ˛ac na nich z radosci ˛a. ´
— Zale˙zy dla kogo — odrzekł Harry, zdejmuj ˛ac adidasy, by wylac z nich wo- ´
d˛e. — Mam nadziej˛e, ˙ze pospiesz ˛a si˛e z ceremoni ˛a przydziału, umieram z głodu.
Ceremonia przydziału nowych uczniów do poszczególnych domów miała
miejsce na pocz ˛atku ka˙zdego nowego roku szkolnego, ale na skutek nieszcz˛esliwego
zbiegu okoliczno ´ sci Harry nie był obecny na ˙zadnej z nich poza t ˛a jedn ˛a, ´
kiedy sam po raz pierwszy znalazł si˛e w Hogwarcie. Bardzo chciał zobaczyc te- ´
goroczn ˛a.
Nagle z konca stołu dobiegł go podekscytowany, zdyszany głos: ´
— Hej, Harry!
Był to Colin Creevey, chłopiec z trzeciej klasy, dla którego Harry był idolem.
— Czes´c, Colin — odpowiedział bez zapału Harry. ´
— Harry, zgadnij, co b˛edzie! Zgadnij! Mój brat zaczyna nauk˛e! Mój brat Dennis!
— Ee. . . to wspaniale.
114
— Mówi˛e ci, ale jest przej˛ety! — zawołał Colin, podskakuj ˛ac na krzesle. — ´
Mam nadziej˛e, ˙ze trafi do Gryffindoru! Harry, trzymaj za niego kciuki, dobra?
— Ee. . . dobra. — Harry odwrócił si˛e do Hermiony, Rona i Prawie Bezgłowego
Nicka. — Bracia i siostry zwykle trafiaj ˛a do tego samego domu, prawda? —
Miał na mysli Weasleyów, których cała siódemka była w Gryffindorze. ´
— Och, niekoniecznie — powiedziała Hermiona. — Bli´zniaczka Parvati Patii
jest w Ravenclawie, a przecie˙z one s ˛a identyczne, wi˛ec niby powinny byc razem, ´
no nie?
Harry spojrzał na stół nauczycielski i pomyslał, ˙ze wi˛ecej przy nim pustych ´
miejsc ni˙z zwykle. Hagrid pewnie wci ˛a˙z przeprawia si˛e przez jezioro z pierwszoroczniakami,
profesor McGonagall nadzoruje osuszanie posadzki w sali wejscio- ´
wej, ale jest jeszcze jedno puste krzesło. . . Kogo brakuje?
— A gdzie jest nowy nauczyciel obrony przed czarn ˛a magi ˛a? — zapytała Hermiona,
która te˙z spogl ˛adała na stół profesorów.
Jeszcze nigdy nie mieli nauczyciela obrony przed czarn ˛a magi ˛a, który by wytrzymał
dłu˙zej ni˙z trzy semestry. Jak dot ˛ad Harry najbardziej polubił profesora
Lupina, który zrezygnował w ubiegłym roku. Przyjrzał si˛e stołowi nauczycielskiemu.
Nie, na pewno nie było ˙zadnej nowej twarzy.
— Mo˙ze nie mog ˛a znale´zc ch˛etnego! — powiedziała z niepokojem Hermiona. ´
Harry ponownie spojrzał na stół nauczycielski, tym razem przygl ˛adaj ˛ac si˛e
wszystkim uwa˙zniej. Malenki profesor Flitwick, nauczyciel zakl˛e ´ c, siedział na ´
stosie poduszek obok profesor Sprout, nauczycielki zielarstwa, która w kapeluszu
na bakier na rozwianych szarych włosach rozmawiała z profesor Sinistr ˛a, nauczaj
˛ac ˛a astronomii. Po drugiej stronie profesor Sinistry siedział Snape, nauczyciel
eliksirów, z ziemist ˛a twarz ˛a, tłustymi włosami i haczykowatym nosem — najmniej
przez Harry’ego lubiana osoba w całym Hogwarcie. „Najmniej lubiana” to
bardzo łagodne okreslenie, bo tak naprawd˛e Harry nienawidził go z całego serca. ´
Nienawis´c Harry’ego do Snape’a mo˙zna było porówna ´ c tylko z nienawi ´ sci ˛a, jak ˛a ´
Snape ˙zywił do Harry’ego, która pogł˛ebiła si˛e jeszcze bardziej w ubiegłym roku,
kiedy Harry pomógł Syriuszowi uciec z zamku tu˙z przed długim nosem Snape’a.
Snape i Syriusz byli wrogami jeszcze z lat szkolnych.
Krzesło po drugiej stronie Snape’a było puste; Harry przypuszczał, ˙ze to miejsce
profesor McGonagall. Dalej, przy srodku stołu, siedział profesor Dumbledore, ´
dyrektor szkoły, we wspaniałej, ciemnozielonej szacie ozdobionej wyszywanymi
gwiazdami i ksi˛e˙zycami; jego siwa czupryna i broda lsniły w blasku ´ swiec. Ze- ´
tkn ˛ał konce swoich długich, cienkich palców i wsparł na nich podbródek, patrz ˛ac ´
w sufit przez okulary-połówki, jakby si˛e gł˛eboko nad czyms zamy ´ slił. Harry te˙z ´
zerkn ˛ał na sufit. Był zaczarowany i zawsze wygl ˛adał tak samo jak niebo nad zamkiem.
Tym razem przemykały po nim czarne i purpurowe chmury, a gdy z zewn
˛atrz dobiegł grzmot, sklepienie przeci ˛ał zygzak błyskawicy.
115
— Ojej, pospieszcie si˛e — j˛ekn ˛ał Ron, siedz ˛acy obok Harry’ego. — Mógłbym
zjes´c hipogryfa. ´
Ledwo to powiedział, drzwi Wielkiej Sali rozwarły si˛e z hukiem i zapadła
cisza. Profesor McGonagall wprowadziła długi rz ˛ad pierwszoroczniaków. Harry’emu,
Ronowi i Hermionie mokre szaty kleiły si˛e do ciała, ale to było nic
w porównaniu z nowymi uczniami. Sprawiali wra˙zenie, jakby przepłyn˛eli jezioro
wpław. Wszyscy dygotali z zimna i strachu, podchodz ˛ac do stołu nauczycielskiego
i zatrzymuj ˛ac si˛e przed nim w szeregu, twarzami do sali — wszyscy prócz
najmniejszego z nich, chłopca o mysich włosach, otulonego w cos, w czym Harry ´
rozpoznał płaszcz z krecich futerek, nale˙z ˛acy do Hagrida. Płaszcz był tak wielki,
˙ze chłopiec wygl ˛adał, jakby miał na sobie futrzany namiot. Znad kołnierza wygl
˛adała mała, wykrzywiona z przej˛ecia buzia. Kiedy w koncu stan ˛ał w szeregu, ´
dostrzegł Colina Creeveya, uniósł oba kciuki i oznajmił: „Wpadłem do jeziora!”
Najwyra´zniej był tym zachwycony.
Profesor McGonagall ustawiła przed pierwszoroczniakami stołek o czterech
nogach, a na nim zło˙zyła bardzo star ˛a, wyswiechtan ˛a i połatan ˛a tiar˛e czarodzieja. ´
Pierwszoroczniacy utkwili w niej oczy i to samo zrobiła reszta uczniów. Przez
chwil˛e panowała cisza. Potem rozdarcie tu˙z przy rondzie rozwarło si˛e jak usta,
a kapelusz zaspiewał: ´
Tysi ˛ac lub wi˛ecej lat temu,
Tu˙z po tym, jak uszył mnie krawiec,
Zyło raz czworo czarodziejów, ˙
Niezrównanych w magii i sławie.
Smiały Gryffindor z wrzosowisk, ´
Pi˛ekna Ravenclaw z górskich hal,
Przebiegły Slytherin z trz˛esawisk,
Słodka Hufflepuff z dolin dna.
Jedno wielkie dzielili marzenie,
Jedn ˛a nadziej˛e, smiały plan: Wychowa´c nowe pokolenie, ´
Czarodziejów pot˛e˙znych klan.
Takie s ˛a pocz ˛atki Hogwartu,
Tak powstał ka˙zdy dom,
Bo ka˙zdy z magów upartych
Zapragn ˛ał mie´c własny tron.
Ka˙zdy inn ˛a wartos´c ceni, ´
Ka˙zdy inn ˛a z cnót obrał za sw ˛a,
Ka˙zdy inn ˛a zdolnos´c ch˛etnie krzewi, ´
I chce jej zbudowa´c trwały dom.
Gryffindor prawos´c wystawia, ´
Odwag˛e ceni i uczciwos´c, ´
116
Ravenclaw do sprytu namawia,
Za pierwsz ˛a z cnót uznaje bystros´c. ´
Hufflepuff ma w pogardzie leni
I nagradza tylko pracowitych.
A przebiegły jak w ˛a˙z Slytherin
Wspiera ˙z ˛adnych władzy i ambitnych.
Póki ˙zyj ˛a, mog ˛a łatwo wybiera´c
Faworytów, nadzieje, talenty,
Lecz co poczn ˛a, gdy przyjdzie umiera´c,
Jak przełama´c smierci kr ˛ag zakl˛ety? ´
Jak ka˙zd ˛a z cnót nadal krzewi´c?
Jak dla ka˙zdej zachowa´c tron?
Jak nowych uczniów podzieli´c,
By ka˙zdy odnalazł własny dom?
To Gryffindor wpada na sposób:
Zdejmuje sw ˛a tiar˛e — czyli mnie,
A ka˙zda z tych czterech osób
Cz ˛astk˛e marze´n swych we mnie tchnie.
Wi˛ec teraz ja was wybieram,
Ja serca i mózgi przesiewam,
Ka˙zdemu dom przydzielam
I talentów rozwój zapewniam.
Wi˛ec smiało, młodzie˙zy, bez trwogi, ´
Na uszy mnie wci ˛agaj i czekaj,
Ja domu wyznacz˛e wam progi,
A nigdy z wyborem nie zwlekam.
Nie myl˛e si˛e te˙z i nie waham,
Bo nikt nigdy mnie nie oszukał,
Gdzie kto ma przydział, powiem,
Niech ka˙zde z was mnie wysłucha.
Kiedy Tiara Przydziału skonczyła ´ spiewa ´ c, Wielka Sala rozbrzmiała wiwatami ´
i oklaskami.
— To nie jest ta piosenka, któr ˛a spiewała, kiedy nam dawała przydział — ´
zauwa˙zył Harry, klaszcz ˛ac razem z innymi.
— Co rok jest nowa — rzekł Ron. — Taki kapelusz musi miec chyba strasznie ´
nudne ˙zycie, no nie? Pewnie przez cały rok wymysla nast˛epn ˛a. ´
Profesor McGonagall rozwijała ju˙z wielki zwój pergaminu.
— Uczen albo uczennica, której nazwisko wyczytam, wkłada tiar˛e i siada na ´
stołku — oznajmiła pierwszoroczniakom. — Po usłyszeniu swojego przydziału
wstaje i siada przy odpowiednim stole.
117
— Ackerley, Stewart!
Wyst ˛apił jakis chłopiec, dygoc ˛ac na całym ciele, wło˙zył Tiar˛e Przydziału na ´
głow˛e a˙z po uszy i usiadł na stołku.
— Ravenclaw! — wrzasn˛eła tiara.
Stewart Ackerley zdj ˛ał kapelusz i pospiesznie zaj ˛ał miejsce przy stole Krukonów,
którzy powitali go oklaskami. Harry dostrzegł Cho, szukaj ˛ac ˛a Krukonów,
zawzi˛ecie oklaskuj ˛ac ˛a Ackerleya. Przez chwil˛e poczuł dziwn ˛a ochot˛e, by samemu
usi ˛as´c przy stole Ravenclawu. ´
— Baddock, Malcolm!
— Slytherin!
Przy stole w drugim koncu sali wybuchły wiwaty. Kiedy Baddock usiadł przy ´
tym stole, Harry zobaczył klaszcz ˛acego Malfoya. Zastanowił si˛e przez chwil˛e,
czy Baddock wie, ˙ze ze Slytherinu wyszło wi˛ecej wied´zm i czarnoksi˛e˙zników ni˙z
z innych domów. Fred i George zasyczeli pogardliwie, kiedy Baddock usiadł.
— Branstone, Eleanor!
— Hufflepuff!
— Cauldwell, Owen!
— Hufflepuff!
— Creevey, Dennis!
Mały Dennis wyszedł z szeregu, potykaj ˛ac si˛e o zbyt długi płaszcz Hagrida,
i w tym samym momencie sam Hagrid wszedł przez drzwi za stołem nauczycielskim.
Prawie dwukrotnie wy˙zszy od przeci˛etnego m˛e˙zczyzny i przynajmniej
trzy razy szerszy, z długimi, rozczochranymi czarnymi włosami i zmierzwion ˛a
brod ˛a, Hagrid wygl ˛adał troch˛e przera˙zaj ˛aco, ale było to fałszywe wra˙zenie, bo
Harry, Ron i Hermiona dobrze wiedzieli, ˙ze olbrzym ma bardzo ˙zyczliwe usposobienie.
Mrugn ˛ał do nich, kiedy usiadł przy koncu stołu nauczycielskiego i zacz ˛ał ´
si˛e przygl ˛adac, jak Dennis Creevey wkłada Tiar˛e Przydziału. Szpara przy rondzie ´
rozszerzyła si˛e i. . .
— Gryffindor! — rykn˛eła tiara.
Hagrid klaskał razem z Gryfonami, kiedy Dennis, promieniej ˛ac radosci ˛a, zdj ˛ał ´
tiar˛e, poło˙zył j ˛a z powrotem na stołku i pospieszył do swojego brata.
— Colin, wpadłem do wody! — powiedział piskliwym głosem, rzucaj ˛ac si˛e
na puste krzesło. — Mówi˛e ci, ale było super! A w wodzie cos mnie złapało ´
i wepchn˛eło z powrotem do łódki!
— Ekstra! — ucieszył si˛e Colin, równie jak on podekscytowany. — Dennis,
to pewnie była wielka kałamarnica!
— Uauuu! — zawołał uradowany Dennis, jakby nigdy, nawet w najsmielszych ´
marzeniach, nie był w stanie sobie wyobrazic, ˙ze wpadnie do wstrz ˛asanego burz ˛a, ´
straszliwie gł˛ebokiego jeziora i zostanie uratowany przez olbrzymiego morskiego
potwora.
118
— Dennis! Dennis! Widzisz tego chłopaka, o, tam? Tego z czarnymi włosami,
w okularach? Widzisz go? Wiesz, kto to jest?
Harry szybko odwrócił wzrok, wpatruj ˛ac si˛e w Tiar˛e Przydziału, która teraz
spoczywała na głowie Emmy Dobbs.
Ceremonia przydziału trwała; chłopcy i dziewcz˛eta — z ró˙znym stopniem
przera˙zenia na twarzach — po kolei podchodzili do stołka. Kolejka powoli si˛e
zmniejszała. Profesor McGonagall dotarła do litery L.
— Szybciej — j˛ekn ˛ał Ron, masuj ˛ac sobie ˙zoł ˛adek.
— No wiesz, Ron, ceremonia przydziału jest chyba wa˙zniejsza od pełnego
brzucha — zauwa˙zył Prawie Bezgłowy Nick, kiedy „Madley, Laura!” została Puchonk
˛a.
— No jasne, zwłaszcza jak si˛e jest martwym — warkn ˛ał Ron.
— Mam nadziej˛e, ˙ze tegoroczny zaci ˛ag do Gryffindoru stanie na wysokosci ´
zadania — rzekł Nick, oklaskuj ˛ac Natali˛e McDonald, która usiadła przy ich stole.
— Nie chcemy przerwac zwyci˛eskiej passy, prawda? ´
W ci ˛agu ostatnich trzech lat Gryffindor za ka˙zdym razem zdobywał Puchar
Domów.
— Pritchard, Graham!
— Slytherin!
— Quirke, Orla!
— Ravenclaw!
I wreszcie, po „Whitby, Kevin!” („Hufflepuff!”), ceremonia przydziału dobiegła
konca. Profesor McGonagall wyniosła z sali tiar˛e i stołek. ´
— Najwy˙zszy czas — powiedział Ron, łapi ˛ac za widelec i nó˙z i spogl ˛adaj ˛ac
wyczekuj ˛aco na swój talerz.
Teraz powstał profesor Dumbledore. Z usmiechem rozejrzał si˛e po sali i roz- ´
warł ramiona w gescie powitania. ´
— Mam wam do powiedzenia tylko jedno — rzekł, a jego gł˛eboki głos zadudnił
echem po Wielkiej Sali. — Wsuwajcie.
— Brawo! — powiedzieli głosno Harry i Ron, kiedy puste półmiski zapełniły ´
si˛e nagle potrawami.
Prawie Bezgłowy Nick patrzył t˛esknie, jak Harry, Ron i Hermiona zgarniaj ˛a
jadło na talerze.
— Aaaach, pychota. . . — mrukn ˛ał Ron z ustami pełnymi tłuczonych ziemniaków.
— Macie szcz˛escie, ˙ze w ogóle co ´ s podano — powiedział Prawie Bezgłowy ´
Nick. — Były pewne kłopoty w kuchni.
— Dlaczego? Co ’˛e sta’o? — zapytał Harry, zmagaj ˛ac si˛e z wielkim k˛esem
pieczeni.
— Irytek, rzecz jasna — odrzekł Prawie Bezgłowy Nick, kr˛ec ˛ac głow ˛a, któ-
ra zachybotała niebezpiecznie. Podci ˛agn ˛ał nieco wy˙zej kryz˛e. — To, co zawsze.
119
Chciał wzi ˛ac udział w uczcie. . . no, a to jest absolutnie nie do przyj˛ecia, sami wie- ´
cie, co to za typ, za knut ogłady, jak zobaczy talerz, to nie mo˙ze si˛e powstrzymac,´
˙zeby nim w kogos nie cisn ˛a ´ c. Odbyli ´ smy narad˛e duchów. . . Gruby Mnich był za ´
tym, ˙zeby dac mu szans˛e. . . ale Krwawy Baron bardzo rozs ˛adnie, przynajmniej ´
w mojej opinii, przes ˛adził spraw˛e.
Krwawy Baron był duchem Slytherinu, pos˛epnym, milcz ˛acym widmem pochlapanym
srebrnymi plamami krwi. On jeden w całym Hogwarcie był w stanie
zapanowac nad Irytkiem. ´
— No tak, teraz rozumiem, dlaczego Irytek był taki wkurzony — rzekł Ron. —
A co on zmalował w tej kuchni?
— Och, to, co zwykle — odpowiedział Prawie Bezgłowy Nick, wzruszaj ˛ac ramionami.
— Spustoszenie. Porozrzucane garnki i dzbanki. Cała kuchnia w zupie.
Domowe skrzaty odchodz ˛ace od zmysłów ze strachu. . .
Brzd˛ek. To Hermiona przewróciła złoty puchar. Po stole popłyn ˛ał dyniowy
sok, plami ˛ac na pomaranczowo biały obrus, ale nie zwracała na to uwagi. ´
— To tutaj te˙z s ˛a domowe skrzaty? — zapytała, wytrzeszczaj ˛ac oczy na Prawie
Bezgłowego Nicka. — Tutaj, w Hogwarcie?
— Oczywiscie — odrzekł Nick, patrz ˛ac na ni ˛a ze zdumieniem. — Chyba naj- ´
wi˛ecej w całej Wielkiej Brytanii, bior ˛ac pod uwag˛e jedno zabudowanie. Ponad
setka.
— Nigdy ˙zadnego nie widziałam!
— Bo prawie nigdy nie opuszczaj ˛a kuchni w ci ˛agu dnia — powiedział Prawie
Bezgłowy Nick. — Wychodz ˛a w nocy, ˙zeby troch˛e posprz ˛atac, dopilnowa ´ c´
kominków. . . Zreszt ˛a. . . nie powinniscie ich widzie ´ c, prawda? Dobry domowy ´
skrzat to taki, o którego istnieniu w ogóle si˛e nie wie.
Hermiona wpatrywała si˛e w niego, nadal wyra´znie wstrz ˛asni˛eta. ´
— Ale przecie˙z chyba dostaj ˛a jak ˛as zapłat˛e? Maj ˛a wakacje, prawda? I. . . ´
i zwolnienia chorobowe, emerytury. . . wszystko?
Prawie Bezgłowy Nick zarechotał tak, ˙ze kryza mu si˛e zsun˛eła, a głowa odpadła,
wisz ˛ac na skrawku widmowej skóry i mi˛esnia. ´
— Zwolnienia chorobowe i emerytury! — zawołał, wpychaj ˛ac sobie z powrotem
głow˛e na ramiona i zabezpieczaj ˛ac j ˛a ponownie kryz ˛a. — Domowe skrzaty
nie chc ˛a ˙zadnych zwolnien chorobowych ani emerytur! ´
Hermiona spojrzała na swoj ˛a prawie nie tkni˛et ˛a porcj˛e, odło˙zyła widelec i nó˙z
i odsun˛eła talerz.
— Och, ’haj spo’ój ’Emiono — powiedział Ron, opryskuj ˛ac Harry’ego puddingiem.
— Uuups. . . ple’paham, ’Arry. . . — Przełkn ˛ał wreszcie. — Nie załatwisz
im zwolnien chorobowych, głodz ˛ac si˛e na ´ smier ´ c.´
— Praca niewolnicza — powiedziała Hermiona, oddychaj ˛ac ci˛e˙zko przez
nos. — Dzi˛eki temu mamy t˛e uczt˛e. Dzi˛eki pracy niewolniczej.
I nie zjadła ju˙z ani k˛esa.
120
Deszcz wci ˛a˙z b˛ebnił w wysokie, ciemne okna. Kolejny grzmot wstrz ˛asn ˛ał
szybami, a burzliwe niebo rozbłysło, oswietlaj ˛ac złote talerze, gdy znikły resztki ´
pierwszego dania, a na stołach pojawiły si˛e desery.
— Hermiono, placek owocowy z syropem! — zawołał Ron, machaj ˛ac ku niej
r˛ek ˛a, by poczuła zapach. — Ja ci˛e kr˛ec˛e, zobacz! Czekoladowy przekładaniec!
Ale Hermiona spojrzała na niego zupełnie tak, jak profesor McGonagall, wi˛ec
dał jej spokój.
Kiedy uporano si˛e z deserami, i talerze, z których znikły ostatnie okruszki, zabłysły
czystym złotem, ponownie powstał Albus Dumbledore. Wesoły gwar ucichł
prawie natychmiast, słychac było tylko wycie wiatru i b˛ebnienie deszczu. ´
— Moi mili! — rzekł, usmiechaj ˛ac si˛e promiennie. — Skoro ju˙z wszyscy naje- ´
dli si˛e i napili — („Yhm”, mrukn˛eła Hermiona) — musz˛e jeszcze raz prosic was ´
o uwag˛e. Pragn˛e wam przekazac par˛e informacji. Pan Filch, nasz wo´zny, prosił ´
mnie, abym wam powiedział, ˙ze lista przedmiotów zakazanych w obr˛ebie szkoły
została w tym roku poszerzona o wrzeszcz ˛ace jo-jo, z˛ebate frysbi i niechybiaj ˛ace
bumerangi. Pełna lista zawiera chyba czterysta trzydziesci siedem przedmiotów ´
i jest do wgl ˛adu w biurze pana Filcha, jesli które ´ s z was zechciałoby do niej zaj- ´
rzec.´
K ˛aciki ust zadrgały mu lekko.
— Jak zawsze — ci ˛agn ˛ał dalej — pragn ˛ałbym wam przypomniec, ˙ze ˙zaden ´
uczen nie ma prawa wst˛epu do Zakazanego Lasu, a uczniowie pierwszej i drugiej ´
klasy nie mog ˛a odwiedzac Hogsmeade. Z najwy˙zsz ˛a przykro ´ sci ˛a musz˛e was te˙z ´
poinformowac, ˙ze w tym roku nie b˛edzie mi˛edzydomowych rozgrywek o Puchar ´
Quidditcha.
— Co? — wydyszał Harry.
Spojrzał na Freda i George’a, którzy grali z nim w reprezentacji Gryffindoru.
Poruszali ustami bezd´zwi˛ecznie, najwyra´zniej pozbawieni mowy.
— A nie b˛edzie ich — ci ˛agn ˛ał Dumbledore — z powodu pewnego wa˙znego
wydarzenia, które b˛edzie trwało od pa´zdziernika przez cały rok szkolny, pochłaniaj
˛ac wi˛ekszos´c czasu i energii nauczycieli. Jestem jednak pewny, ˙ze nie b˛edzie- ´
cie ˙załowac. Mam wielk ˛a przyjemno ´ s´c oznajmi ´ c wam, ˙ze w tym roku w Hogwar- ´
cie. . .
Ale w tym momencie gruchn ˛ał grzmot, a drzwi Wielkiej Sali rozwarły si˛e
z hukiem.
W drzwiach stał jakis m˛e˙zczyzna spowity w czarny płaszcz podró˙zny, wspie- ´
raj ˛ac si˛e na długiej lasce. Wszystkie głowy zwróciły si˛e w stron˛e przybysza, nagle
oswietlonego zygzakiem błyskawicy, która rozdarła mroczne sklepienie. Odrzucił ´
kaptur, strz ˛asn ˛ał z oczu grzyw˛e ciemnoszarych włosów, po czym ruszył ku stołowi
nauczycielskiemu, a głuchy stukot, towarzysz ˛acy jego krokom, rozchodził si˛e
echem po całej sali.
121
Doszedł do konca stołu, skr˛ecił w prawo i poku ´ stykał ci˛e˙zko w kierunku Dum- ´
bledore’a. Jeszcze jedna błyskawica zajasniała na sklepieniu. Hermiona wci ˛agn˛eła ´
głosno powietrze. ´
Blask błyskawicy oswietlił twarz przybysza, uwydatniaj ˛ac ka˙zdy jej rys, a była ´
to twarz niepodobna do niczego. Wygl ˛adała, jakby została wyrze´zbiona ze zbielałego
od wiatru i deszczu drewna, i to przez kogos, kto nie bardzo wiedział, jak ´
powinna wygl ˛adac twarz ludzka, a w dodatku niezbyt sprawnie posługiwał si˛e ´
dłutem. Posiekana była licznymi bliznami. Usta wygl ˛adały jak poprzeczne rozci˛ecie,
a sporej cz˛esci nosa po prostu brakowało. Ale tym, co budziło prawdziwe ´
przera˙zenie, były oczy przybysza.
Jedno z nich było małe, czarne, paciorkowate. Drugie — wielkie, okr ˛agłe jak
moneta i jaskrawoniebieskie. To niebieskie oko poruszało si˛e nieustannie bez jednego
mrugni˛ecia, w gór˛e, na dół, na boki, całkiem niezale˙znie od drugiego oka.
W pewnej chwili rozjarzona niebieska t˛eczówka pow˛edrowała gdzies w gór˛e, a˙z ´
w ogóle znikn˛eła, pozostawiaj ˛ac samo białko, jakby jej własciciel przygl ˛adał si˛e ´
tyłowi swej głowy.
Przybysz doszedł do Dumbledore’a. Wyci ˛agn ˛ał r˛ek˛e, równie˙z pokryt ˛a bliznami,
a Dumbledore j ˛a uscisn ˛ał, mrucz ˛ac co ´ s, czego Harry nie dosłyszał. Chyba ´
zadał przybyszowi jakies pytanie, a ten potrz ˛asn ˛ał głow ˛a bez u ´ smiechu i odpowie- ´
dział półgłosem. Dumbledore kiwn ˛ał głow ˛a i wskazał przybyszowi wolne krzesło
po swojej prawej r˛ece. Przybysz usiadł, strz ˛asn ˛ał szar ˛a grzyw˛e z twarzy, przyci
˛agn ˛ał do siebie talerz z kiełbaskami, podniósł go do resztek nosa i pow ˛achał.
Potem wyj ˛ał z kieszeni mały nó˙z, nadział kiełbask˛e na jego koniec i zacz ˛ał jes´c.´
Jego normalne oko utkwione było w kiełbasce, ale niebieskie nieustannie miotało
si˛e we wszystkie strony, rozgl ˛adaj ˛ac si˛e po sali.
— Pragn˛e wam przedstawic naszego nowego nauczyciela obrony przed czarn ˛a ´
magi ˛a — Dumbledore przemówił pogodnym tonem w głuchej ciszy — profesora
Moody’ego.
Nowych profesorów zazwyczaj witano gromkimi oklaskami, ale tym razem
zaklaskali tylko Hagrid i sam Dumbledore. Po kilku klasni˛eciach, które potoczyły ´
si˛e echem w głuchej ciszy, i oni przestali. Wszyscy inni zdawali si˛e tak wstrz ˛asni˛eci
dziwacznym wygl ˛adem Moody’ego, ˙ze tylko wytrzeszczali na niego oczy. ´
— Moody? — mrukn ˛ał Harry do Rona. — Szalonooki Moody? Ten, do któ-
rego wybrał si˛e dzisiaj twój tata, ˙zeby mu pomóc?
— Chyba on — odpowiedział cicho Ron.
— Co mu si˛e stało? — szepn˛eła Hermiona. — Co si˛e stało z jego twarz ˛a?
— Nie wiem — odszepn ˛ał jej Ron, wpatruj ˛ac si˛e w Moody’ego zafascynowany.
Moody zdawał si˛e nie zwracac najmniejszej uwagi na to raczej chłodne powi- ´
tanie. Ignoruj ˛ac stoj ˛acy przed nim dzban z sokiem dyniowym, si˛egn ˛ał do kieszeni
płaszcza, wyci ˛agn ˛ał piersiówk˛e i poci ˛agn ˛ał z niej t˛egi łyk. Kiedy podnosił r˛ek˛e,
122
aby si˛e napic, skraj płaszcza uniósł si˛e o kilka cali i Harry zobaczył pod stołem ´
kawałek drewnianej nogi, zakonczonej stop ˛a z pazurami. ´
Dumbledore ponownie odchrz ˛akn ˛ał.
— Jak własnie mówiłem — rzekł, u ´ smiechaj ˛ac si˛e do setek uczniów przed so- ´
b ˛a, z których ka˙zdy wpatrywał si˛e wci ˛a˙z w Szalonookiego Moody’ego — w ci ˛agu
nadchodz ˛acych miesi˛ecy b˛edziemy mieli zaszczyt byc uczestnikami bardzo pod- ´
niecaj ˛acego wydarzenia, wydarzenia, które nie miało miejsca ju˙z od ponad wieku.
Mam wielk ˛a przyjemnos´c oznajmi ´ c wam, ˙ze w tym roku odb˛edzie si˛e w Hogwar- ´
cie Turniej Trójmagiczny!
— Pan chyba ZARTUJE! — krzykn ˛ał Fred Weasley. ˙
Napi˛ecie wywołane pojawieniem si˛e Moody’ego nagle prysło. Prawie wszyscy
si˛e rozesmiali, a Dumbledore zacmokał. ´
— Ja wcale nie ˙zartuj˛e, panie Weasley — powiedział — choc teraz, jak ju˙z ´
pan o tym wspomniał, przypomniał mi si˛e znakomity dowcip, który usłyszałem
tego lata, o trollu, wied´zmie i krasnoludku, którzy wchodz ˛a do baru i. . .
Profesor McGonagall odchrz ˛akn˛eła głosno. ´
— Ee. . . ale mo˙ze nie czas, ˙zeby. . . — zmieszał si˛e Dumbledore. — Na czym
to ja skonczyłem? Aha, na Turnieju Trójmagicznym. . . no wi˛ec tak. . . niektórzy ´
z was nie wiedz ˛a, na czym taki turniej polega, wi˛ec mam nadziej˛e, ˙ze ci, któ-
rzy wiedz ˛a, wybacz ˛a mi to krótkie wyjasnienie, pozwalaj ˛ac swoim my ´ slom bł ˛a- ´
kac si˛e swobodnie. Otó˙z pierwszy turniej odbył si˛e jakie ´ s siedemset lat temu, ja- ´
ko przyjacielskie współzawodnictwo trzech najwi˛ekszych w Europie szkół magii
i czarodziejstwa: Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu. Ka˙zda szkoła wybiera-
ła swojego reprezentanta, a owych trzech reprezentantów rywalizowało mi˛edzy
sob ˛a w trzech magicznych zadaniach. Turniej odbywał si˛e co pi˛ec lat, po kolei ´
w ka˙zdej szkole, i w powszechnej opinii był znakomit ˛a okazj ˛a do zadzierzgni˛ecia
trwałych wi˛ezi mi˛edzy młodymi czarownicami i czarodziejami ró˙znych narodowosci.
Niestety, ofiar ´ smiertelnych było tyle, ˙ze w ko ´ ncu zaprzestano organizowa ´ c´
turnieje.
— Ofiar smiertelnych? — szepn˛eła Hermiona z lekko przera˙zon ˛a min ˛a. ´
Wi˛ekszos´c uczniów nie podzielała jednak jej niepokoju. Wielu szeptało mi˛e- ´
dzy sob ˛a w podnieceniu, a samego Harry’ego bardziej interesowało dowiedzenie
si˛e czegos wi˛ecej o turnieju ni˙z zajmowanie si˛e ofiarami ´ smiertelnymi sprzed kil- ´
kuset lat.
— W ci ˛agu wieków podejmowano próby powrotu do tradycji turnieju — ci ˛agn
˛ał Dumbledore — ale ˙zadna si˛e nie powiodła. Nasz Departament Mi˛edzynarodowej
Współpracy Czarodziejów i Departament Czarodziejskich Gier i Sportów
uznały jednak, ˙ze nadszedł czas na jeszcze jedn ˛a prób˛e. Pracowalismy ci˛e˙zko ´
przez całe lato, by miec pewno ´ s´c, ˙ze tym razem ˙zaden mistrz nie znajdzie si˛e ´
w smiertelnym zagro˙zeniu. Dyrektorzy Beauxbatons i Durmstrangu przyb˛ed ˛a do ´
nas w pa´zdzierniku z listami kandydatów, a wybór trzech reprezentantów odb˛e-
123
dzie si˛e w Noc Duchów. Niezale˙zny s˛edzia os ˛adzi, którzy uczniowie najbardziej
zasługuj ˛a na to, by współzawodniczyc o Puchar Turnieju Trójmagicznego, chwał˛e ´
swojej szkoły i tysi ˛ac galeonów.
— Wchodz˛e w to! — sykn ˛ał Fred Weasley, a twarz mu si˛e rozjasniła na my ´ sl´
o takiej chwale i bogactwie.
A nie był wcale jedyn ˛a osob ˛a, która ju˙z wyobra˙zała sobie siebie jako reprezentanta
Hogwartu. Harry widział przy ka˙zdym stole uczniów wpatrzonych z najwy˙zszym
przej˛eciem w Dumbledore’a lub szepcz ˛acych gor ˛aczkowo do swoich
s ˛asiadów. Ale Dumbledore znowu przemówił i w sali natychmiast zaległa cisza.
— Wiem, ˙ze ka˙zde z was pragn˛ełoby zdobyc Puchar Turnieju Trójmagicznego ´
dla Hogwartu. Dyrektorzy poszczególnych szkół i przedstawiciele Ministerstwa
Magii uzgodnili jednak, ˙ze w tym roku zastosujemy ograniczenie wieku kandydatów.
Mog ˛a si˛e zgłaszac tylko ci, którzy uko ´ nczyli siedemna ´ scie lat. Uwa˙zamy ´
to — tu podniósł nieco głos, bo w sali rozbrzmiało kilka okrzyków oburzenia
i zawodu, a Fred i George Weasleyowie wygl ˛adali, jakby dostali nagłego napadu
szału — za niezb˛edne, jako ˙ze zadania turniejowe b˛ed ˛a wyj ˛atkowo trudne i niebezpieczne,
i choc zostan ˛a przedsi˛ewzi˛ete wszelkie ´ srodki ostro˙zno ´ sci, nie s ˛adzi- ´
my, by uczniowie poni˙zej szóstej i siódmej klasy mogli sobie z nimi poradzic.´
Osobiscie dopilnuj˛e, by ˙zaden ucze ´ n, który nie ma jeszcze siedemnastu lat, nie ´
próbował oszukac niezale˙znego s˛edziego co do swego wieku, by dosta ´ c si˛e na ´
list˛e kandydatów.
Jego jasnoniebieskie oczy drgn˛eły, kiedy przez chwil˛e zatrzymał wzrok na
buntowniczych twarzach Freda i George’a.
— Dlatego prosz˛e was, byscie nie marnowali czasu na zgłaszanie si˛e, je ´ sli nie ´
macie siedemnastu lat. Delegacje Beauxbatons i Durmstrangu przyb˛ed ˛a w pa´zdzierniku
i pozostan ˛a w Hogwarcie prawie do konca tego roku. Jestem pewny, ´
˙ze oka˙zecie naszym zagranicznym gosciom prawdziw ˛a, godn ˛a naszej szkoły go- ´
scinno ´ s´c, a naszemu reprezentantowi szczere i bezwarunkowe poparcie. No, ale ´
ju˙z jest pó´zno, a wiem, jak bardzo zale˙zy ka˙zdemu z was, by jutro rano wstac´
wypocz˛etym i gotowym do rozpocz˛ecia nauki. Pora spac! Zmykajcie! ´
Dumbledore usiadł i zacz ˛ał rozmawiac z Szalonookim Moodym. Wybuchł ´
gwar, rozległo si˛e szuranie krzeseł i stóp, gdy wszyscy uczniowie powstali i ruszyli
tłumnie ku podwójnym drzwiom wiod ˛acym do sali wejsciowej. ´
— Nie mog ˛a nam tego zrobic! — powiedział George Weasley, który nie przy- ´
ł ˛aczył si˛e do tłumu szturmuj ˛acego drzwi, tylko stał nadal przy stole, łypi ˛ac wscie- ´
kle na Dumbledore’a. — Konczymy siedemna ´ scie lat w kwietniu, i co, nie dadz ˛a ´
nam szansy?
— Ja tam mam ich w nosie i si˛e zgłaszam — oswiadczył Fred, który równie˙z ´
patrzył spode łba na stół nauczycielski. — Reprezentanci b˛ed ˛a mogli robic mnó- ´
stwo rzeczy, na które normalnie nikomu by nie pozwolono. No i tysi ˛ac galeonów
nagrody!
124
— Taak — mrukn ˛ał Ron z niezbyt przytomn ˛a min ˛a. — Tak, tysi ˛ac galeonów.
. .
— Słuchajcie — powiedziała Hermiona — jak si˛e st ˛ad nie ruszycie, to tylko
my pozostaniemy w sali.
Ruszyli wi˛ec w kierunku sali wejsciowej. Bli´zniacy dyskutowali o tym, w jaki ´
sposób Dumbledore mo˙ze powstrzymac od zgłoszenia si˛e do turnieju tych, którzy ´
nie maj ˛a jeszcze siedemnastu lat.
— Kim jest ten niezale˙zny s˛edzia, który ma zadecydowac o tym, kto b˛edzie ´
reprezentował szkoły?
— Nie mam poj˛ecia — odrzekł Fred — ale to jego trzeba b˛edzie wykołowac.´
George, mysl˛e ˙ze par˛e kropel eliksiru postarzaj ˛acego mo˙ze wystarczy ´ c. . . ´
— Przecie˙z Dumbledore wie, ile macie lat — powiedział Ron.
— No tak, ale to nie on wybierze zawodników, prawda? Mnie tam si˛e wydaje,
˙ze jak ju˙z ten s˛edzia pozna tych, którzy si˛e zgłosz ˛a, wybierze po prostu najlepszego
z ka˙zdej szkoły, nie zastanawiaj ˛ac si˛e nad jego wiekiem. Dumbledore stara si˛e
tylko powstrzymac nas od zgłoszenia. ´
— Pami˛etajcie, ˙ze w tym turnieju ludzie tracili ˙zycie! — odezwała si˛e Hermiona
zaniepokojonym tonem, kiedy przeszli przez drzwi ukryte pod gobelinem
i zacz˛eli si˛e wspinac po kolejnych, w˛e˙zszych ju˙z schodach. ´
— Tak, ale to było par˛e wieków temu — stwierdził lekcewa˙z ˛aco Fred. —
A zreszt ˛a, bez odrobiny ryzyka nie ma prawdziwej zabawy. Hej, Ron, jak wymyslimy
jaki ´ s sposób, ˙zeby wykołowa ´ c Dumbledore’a, to si˛e zgłosisz? ´
— A co ty o tym myslisz? — zapytał Ron Harry’ego. — Fajnie by było znale´z ´ c´
si˛e na liscie, co? Ale pewnie wybior ˛a kogo ´ s starszego. . . pewnie uznaj ˛a, ˙ze my ´
chyba jeszcze za mało umiemy. . .
— Ja tam dobrze wiem, ˙ze za mało umiem — rozległ si˛e za plecami Freda
i George’a ponury głos Neville’a. — Chocia˙z babcia na pewno by chciała, ˙zebym
spróbował, zawsze powtarza, ˙ze powinienem dbac o honor rodziny. B˛ed˛e ´
musiał. . . auuu!
Noga zapadła mu si˛e w stopien w połowie schodów. W Hogwarcie było wiele ´
takich fałszywych stopni, a akurat ten wi˛ekszos´c uczniów znała tak dobrze, ˙ze ´
przeskakiwała go bez zastanowienia, ale Neville miał nieustannie kłopoty z pami˛eci
˛a. Harry i Ron chwycili go pod pachy i wyci ˛agn˛eli z pułapki, podczas gdy
zbroja stoj ˛aca na podescie u szczytu schodów podzwaniała i zgrzytała, zanosz ˛ac ´
si˛e smiechem. ´
— Przymknij si˛e — warkn ˛ał Ron, zatrzaskuj ˛ac jej przyłbic˛e, kiedy przechodzili
obok.
Doszli korytarzem do tajemnego wejscia do Gryffindoru, ukrytego za wielkim ´
portretem otyłej damy w jedwabnej ró˙zowej sukni.
— Hasło? — zapytała, kiedy podeszli.
— Banialuki — odrzekł George. — Tak mi powiedział na dole prefekt.
125
Portret odchylił si˛e, ukazuj ˛ac dziur˛e w scianie, przez któr ˛a przele´zli do po- ´
koju wspólnego. Trzaskaj ˛acy ogien na kominku ogrzewał du˙z ˛a, okr ˛agł ˛a komnat˛e, ´
pełn ˛a wysłu˙zonych foteli i stolików. Hermiona rzuciła pos˛epne spojrzenie na roztanczone
wesoło płomienie, a Harry usłyszał, jak mrukn˛eła: „Praca niewolnicza”, ´
zanim powiedziała im dobranoc i znikn˛eła na schodach wiod ˛acych do sypialni
dziewcz ˛at.
Harry, Ron i Neville wspi˛eli si˛e po ostatnich, spiralnych schodach do swojego
dormitorium na samym szczycie wie˙zy Gryffindoru. Przy scianach stało tam pi˛e ´ c´
łó˙zek, ka˙zde z czterema kolumienkami w rogach, mi˛edzy którymi wisiały ciemnoczerwone
zasłony. Przy ka˙zdym stał w nogach kufer własciciela. Dean i Seamus ´
szykowali si˛e ju˙z do snu. Seamus przypi ˛ał sobie nad łó˙zkiem irlandzk ˛a rozetk˛e,
a Dean plakat Wiktora Kruma nad nocnym stolikiem. Obok wisiał jego stary plakat
z piłkarsk ˛a dru˙zyn ˛a West Ham.
— Kretynstwo — mrukn ˛ał Ron, kr˛ec ˛ac głow ˛a na widok całkowicie nierucho- ´
mych zawodników.
Harry, Ron i Neville przebrali si˛e w pi˙zamy i powskakiwali do łó˙zek. Ktos —´
bez w ˛atpienia jakis domowy skrzat — powsadzał im mi˛edzy prze ´ scieradła ogrze- ´
wacze. Cudownie było le˙zec sobie w ciepłym łó˙zku i słucha ´ c szalej ˛acej na ze- ´
wn ˛atrz burzy.
— Wiesz, ja bym mógł si˛e zgłosic — napłyn ˛ał do Harry’ego z ciemno ´ sci sen- ´
ny głos Rona — gdyby Fred i George wymyslili jak. . . a ty. . . nigdy nie wiadomo, ´
co?
— Chyba nie. . .
Harry przewrócił si˛e na bok. Oczami wyobra´zni zobaczył cał ˛a seri˛e scen. . .
Wyprowadza w pole niezale˙znego s˛edziego. . . zostaje reprezentantem Hogwartu.
. . stoi na szkolnych błoniach, unosi r˛ece w gescie triumfu, a cała szkoła ´
wrzeszczy i klaszcze z zachwytu. . . Tak, zdobył Puchar Turnieju Trójmagicznego.
. . wsród tłumu uczniów dostrzega wyra´znie Cho, z podziwem na twarzy. . . ´
Harry zasmiał si˛e w poduszk˛e, wyj ˛atkowo rad, ˙ze Ron nie mo˙ze zobaczy ´ c´
tego, co on.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz