Tylko nie mówcie matce, ˙ze si˛e zakładaliscie — upomniał pan Weasley bli´z- ´
niaków, kiedy schodzili powoli po wyło˙zonych purpurowym dywanem schodach.
— Nie martw si˛e, tato — powiedział wesoło Fred — mamy wielkie plany, nie
chcemy, by nam skonfiskowano fors˛e.
Pan Weasley sprawiał przez chwil˛e wra˙zenie, jakby chciał zapytac o te plany, ´
ale po krótkim namysle uznał, ˙ze lepiej nie wiedzie ´ c.´
Wkrótce znale´zli si˛e w tłumie wypływaj ˛acym ze stadionu i powracaj ˛acym na
pola namiotowe. Ochrypłe spiewy niosły si˛e ku nim w chłodnym powietrzu nocy, ´
kiedy szli oswietlon ˛a latarniami drog ˛a przez las, a leprokonusy wci ˛a˙z szybowa- ´
ły nad ich głowami, trajkoc ˛ac i wymachuj ˛ac lampkami. Kiedy w koncu dotarli ´
do namiotów, nikomu nie chciało si˛e spac i pan Weasley, wzi ˛awszy pod uwag˛e ´
poziom hałasu wokół nich, zgodził si˛e, ˙ze przed snem warto by wypic po kubku ´
kakao. Oczywiscie doszło do dyskusji o meczu; pan Weasley spierał si˛e z Char- ´
liem o u˙zycie łokci w grze i dopiero kiedy Ginny zasn˛eła przy małym stoliku,
rozlewaj ˛ac wokół siebie gor ˛ace kakao, uznał, ˙ze najwy˙zszy czas zakonczy ´ c oma- ´
wianie kolejnych epizodów gry i rozejs´c si˛e do łó˙zek. Hermiona i Ginny poszły do ´
swojego namiotu, a Harry i reszta Weasleyów przebrali si˛e w pi˙zamy i powłazili
na koje. Z drugiej strony kempingu wci ˛a˙z dochodziły chóralne spiewy i dziwne ´
dudnienie.
— Och, ciesz˛e si˛e, ˙ze nie jestem na słu˙zbie — mrukn ˛ał pan Weasley sennym
głosem. — Nie chciałbym byc osob ˛a, która teraz musi i ´ s´c do Irlandczyków i po- ´
wiedziec im, ˙zeby przestali ´ swi˛etowa ´ c.´
Harry, który le˙zał na górnej koi, nad Ronem, wpatrywał si˛e w płócienny dach
namiotu, obserwuj ˛ac błyski smigaj ˛acych nad kempingiem krasnoludków i przy- ´
pominaj ˛ac sobie co ciekawsze zagrywki Kruma. Marzył o tym, by znowu dosi ˛as´c´
swojej Błyskawicy i wypróbowac zwód Wro ´ nskiego. . . Oliverowi Woodowi ja- ´
kos nigdy nie udało si˛e pokaza ´ c im, nawet za pomoc ˛a jednego ze swoich zawiłych ´
wykresów, na czym ten manewr własciwie polega. . . Harry ujrzał samego siebie ´
w szacie ze swoim nazwiskiem na plecach i wyobraził sobie ryk stutysi˛ecznego
tłumu, gdy głos Ludona Bagmana toczy si˛e echem po całym stadionie: „A oto. . .
Potter!”
79
Nie był pewien, czy zasn ˛ał, czy sni na jawie — u ´ swiadomił sobie tylko rap- ´
townie, ˙ze pan Weasley krzyczy.
— Wstawac! Ron. . . Harry. . . wstawajcie, szybko, to bardzo pilne! ´
Harry usiadł gwałtownie, uderzaj ˛ac głow ˛a w płócienny dach.
— Co si˛e dzieje? — zapytał.
Czuł niejasno, ˙ze dzieje si˛e cos niedobrego. Odgłosy dochodz ˛ace z kempingu ´
były teraz inne: umilkły spiewy, słycha ´ c było wrzaski i tupot wielu nóg. ´
Zeslizn ˛ał si˛e z górnego łó˙zka i si˛egn ˛ał po ubranie, ale pan Weasley, który ´
wci ˛agn ˛ał d˙zinsy na spodnie od pi˙zamy, powiedział niecierpliwie:
— Nie ma czasu, Harry. . . złap tylko kurtk˛e i wychod´z. . . szybko!
Harry zrobił, jak mu kazano, i wybiegł z namiotu; Ron za nim.
W swietle kilku płon ˛acych jeszcze ognisk zobaczył ludzi uciekaj ˛acych do lasu ´
przed czyms, co sun˛eło za nimi poprzez pole namiotowe, przed czym ´ s, co błyska- ´
ło strumieniami swiatła i terkotało jak karabin maszynowy. Dobiegły ich gło ´ sne ´
gwizdy, ryki smiechu i pijackie wrzaski, a potem nagle wszystko o ´ swietlił o ´ sle- ´
piaj ˛acy zielony blask.
Zbity tłum czarodziejów z wyci ˛agni˛etymi przed siebie ró˙zd˙zkami maszerował
powoli przez pole namiotowe. Harry wyt˛e˙zył wzrok. . . wygl ˛adali, jakby nie mieli
twarzy. . . a potem zdał sobie spraw˛e, ˙ze byli zakapturzeni i zamaskowani. Wysoko
ponad nimi miotały si˛e dziko w powietrzu cztery postacie. Sprawiało to takie wra-
˙zenie, jakby zamaskowani czarodzieje na dole byli lalkarzami, a te cztery postacie
nad nimi marionetkami, poruszanymi niewidzialnymi sznurkami wychodz ˛acymi
z konców uniesionych w gór˛e ró˙zd˙zek. Dwie z czterech postaci były bardzo małe. ´
Do maszeruj ˛acej grupy przył ˛aczało si˛e coraz wi˛ecej czarodziejów, ze smie- ´
chem pokazuj ˛acych sobie koziołkuj ˛ace nad nimi postacie. Tłum rósł, przewracaj
˛ac napotkane po drodze namioty. Raz czy dwa Harry dostrzegł, ˙ze jeden z maszeruj
˛acych wypala z ró˙zd˙zki w stron˛e jakiegos namiotu. Niektóre zaj˛eły si˛e ogniem. ´
Wrzaski narastały.
Lec ˛ace w powietrzu postacie oswietlił blask płon ˛acego namiotu i Harry roz- ´
poznał jedn ˛a z nich — pana Robertsa, kierownika kempingu. Trzy pozostałe wygl
˛adały na jego ˙zon˛e i dzieci. Jeden z czarodziejów przekr˛ecił ró˙zd˙zk ˛a pani ˛a Roberts
głow ˛a w dół; koszula nocna jej opadła, ukazuj ˛ac obszerne, wełniane majtki;
z tłumu dały si˛e słyszec gwizdy i szydercze okrzyki, gdy pani Roberts usiłowała ´
zakryc si˛e koszul ˛a w tej do ´ s´c ˙załosnej pozycji. ´
— To jest chore — mrukn ˛ał Ron, obserwuj ˛ac najmniejszego mugola, który
zacz ˛ał wirowac jak b ˛ak, sze ´ s´cdziesi ˛at stóp nad ziemi ˛a, a główka miotała mu si˛e ´
bezwładnie z boku na bok. — To jest naprawd˛e obrzydliwe. . .
Podbiegły do nich Hermiona i Ginny, naci ˛agaj ˛ac płaszcze na nocne koszule,
a tu˙z za nimi pojawił si˛e pan Weasley. W tym samym momencie z namiotu
chłopców wyłonili si˛e Bill, Charlie i Percy. Byli całkowicie ubrani, r˛ekawy mieli
podwini˛ete, a ró˙zd˙zki trzymali w pogotowiu.
80
— Pomo˙zemy ministerstwu! — rykn ˛ał pan Weasley, przekrzykuj ˛ac tumult
i podwijaj ˛ac r˛ekawy. — A wy. . . do lasu. . . i trzymajcie si˛e razem. Jak zrobimy
tu porz ˛adek, przyjd˛e po was!
Bill, Charlie i Percy biegli ju˙z w stron˛e zbli˙zaj ˛acego si˛e tłumu. Pan Weasley
skoczył za nimi. Czarodzieje z ministerstwa zbiegali si˛e ze wszystkich stron. Tłum
maszeruj ˛acy pod rodzin ˛a Robertsów był coraz bli˙zej.
— Chod´z — powiedział Fred, łapi ˛ac Ginny za r˛ek˛e i ci ˛agn ˛ac j ˛a w stron˛e lasu.
Harry, Ron, Hermiona i George ruszyli za nimi. Dotarłszy do skraju lasu, obejrzeli
si˛e. Tłum pod rodzin ˛a Robertsów urósł jeszcze bardziej; funkcjonariusze ministerstwa
próbowali przedrzec si˛e do ´ srodka, ku zakapturzonym czarodziejom, ´
ale mieli z tym du˙ze trudnosci. Wygl ˛adało na to, ˙ze boj ˛a si˛e u˙zy ´ c zakl˛e ´ c, które ´
mogłyby sprawic, ˙ze Robertsowie pospadaj ˛a na ziemi˛e. ´
Kolorowe latarnie, oswietlaj ˛ace drog˛e na stadion, pogasły. Mi˛edzy drzewami ´
migały ciemne postacie, słychac było płacz dzieci i przera˙zone okrzyki. Harry ´
czuł, jak raz po raz popychaj ˛a go biegn ˛acy, których twarzy nie mógł dostrzec.
A potem usłyszał krzyk bólu i poznał głos Rona.
— Co si˛e stało? — zapytała ze strachem Hermiona, zatrzymuj ˛ac si˛e tak gwał-
townie, ˙ze Harry na ni ˛a wpadł. — Ron, gdzie jestes? Och, co za bezmy ´ slno ´ s´c. . . ´
Lumos!
Skierowała w ˛aski strumien´ swiatła ze swojej ró˙zd˙zki na ´ scie˙zk˛e. Ron le˙zał na ´
ziemi.
— Potkn ˛ałem si˛e o korzen — powiedział ze zło ´ sci ˛a, wstaj ˛ac. ´
— Trudno si˛e nie potkn ˛ac, jak si˛e ma taki rozmiar stóp — rozległ si˛e drwi ˛acy ´
głos za ich plecami.
Harry, Ron i Hermiona odwrócili si˛e gwałtownie. Blisko nich stał samotnie
Draco Malfoy, oparty o drzewo, rozlu´zniony i najwidoczniej bardzo z siebie zadowolony.
R˛ece miał zało˙zone na piersi i wygl ˛adało na to, ˙ze obserwował spokojnie
cał ˛a scen˛e zza drzew.
Ron odpowiedział Malfoyowi tak, jak nigdy nie osmieliłby si˛e w obecno ´ sci ´
pani Weasley.
— Co za j˛ezyk, Weasley — wycedził Malfoy, a jego blade oczy błysn˛eły
w ciemnosci. — Lepiej szybko st ˛ad zmykaj. Chyba nie chcesz, ˙zeby j ˛a złapali, ´
co?
Wskazał głow ˛a na Hermion˛e i w tym samym momencie z kempingu dobiegł
ich pot˛e˙zny huk, jakby wybuchła bomba, a drzewa wokół nich oswietlił na chwil˛e ´
zielony błysk.
— A niby co to ma znaczyc? — zapytała wojowniczo Hermiona. ´
— Granger, oni wyszukuj ˛a mugoli — odrzekł Malfoy. — Chcesz pokazac´
w powietrzu swoje galoty? Bo jak chcesz, to troch˛e poczekaj. . . id ˛a w t˛e stron˛e. . .
b˛edziemy mieli niezły ubaw.
— Hermiona jest czarownic ˛a — warkn ˛ał Harry.
81
— Jak uwa˙zasz, Potter — powiedział Malfoy, usmiechaj ˛ac si˛e jadowicie. — ´
Skoro s ˛adzisz, ˙ze nie złapi ˛a szlamy, zostancie tutaj i poczekajcie. ´
— Licz si˛e ze słowami! — krzykn ˛ał Ron.
Wszyscy wiedzieli, ˙ze „szlama” jest obra´zliwym okresleniem czarownicy lub ´
czarodzieja z rodziny mugoli.
— Nie przejmuj si˛e, Ron — powiedziała szybko Hermiona, łapi ˛ac Rona za
rami˛e, ˙zeby go powstrzymac, bo ju˙z robił krok w stron˛e Malfoya. ´
Teraz hukn˛eło cos z drugiej strony lasu, ale tym razem jeszcze gło ´ sniej. Z ota- ´
czaj ˛acej ciemnosci dobiegły okrzyki przera˙zenia. ´
Malfoy zacmokał cicho.
— Ale maj ˛a pietra, nie? — powiedział leniwie. — A wasz tatus na pewno wam ´
powiedział, ˙zebyscie si˛e schowali, zgadłem? Co on tam robi. . . próbuje uwolni ´ c´
tych mugoli?
— Gdzie s ˛a twoi rodzice? — zapytał Harry, czuj ˛ac, ˙ze ogarnia go wscie- ´
kłos´c. — Pewnie tam, w maskach, co? ´
Malfoy spojrzał na niego, wci ˛a˙z si˛e usmiechaj ˛ac. ´
— No có˙z. . . nawet gdyby tak było, to chyba bym ci nie powiedział, co, Potter?
— Och, zostaw go — powiedziała Hermiona, patrz ˛ac ze wstr˛etem na Malfoya.
— Chod´zcie, poszukamy reszty.
— Tylko trzymaj nisko t˛e swoj ˛a wielk ˛a, rozczochran ˛a głow˛e, Granger — zakpił
Malfoy.
— Chod´zcie — powtórzyła Hermiona i poci ˛agn˛eła Harry’ego i Rona.
— Zało˙z˛e si˛e, ˙ze jego stary jest pomi˛edzy tymi zamaskowanymi! — zaperzył
si˛e Ron.
— No to pracownicy ministerstwa złapi ˛a go przy odrobinie szcz˛escia! — po- ´
wiedziała Hermiona msciwym tonem. — Och, a˙z trudno w to wszystko uwie- ´
rzyc. . . Gdzie oni s ˛a? ´
Freda, George’a i Ginny nigdzie nie było widac.´ Scie˙zka była zatłoczona lud´z- ´
mi; wszyscy ogl ˛adali si˛e niespokojnie za siebie, ku tumultowi na polu namiotowym.
Nieco dalej grupka nastolatków w pi˙zamach sprzeczała si˛e o cos za˙zarcie. ´
Na widok Harry’ego, Rona i Hermiony jakas dziewczyna o g˛estych, kr˛econych ´
włosach odwróciła si˛e do nich i szybko zapytała:
— Ou est madame Maxime? Nous l’avons perdue. . .
— Ee. . . co? — wyj ˛akał Ron.
— Och. . . — Dziewczyna odwróciła si˛e do niego plecami, a kiedy przechodzili,
usłyszeli, jak powiedziała wyra´znie: — ’Ogwart.
— Beauxbatons — mrukn˛eła Hermiona.
— Słucham? — zapytał Harry.
82
— Musz ˛a byc z Beauxbatons — odpowiedziała Hermiona. — No wiesz. . . ´
z Akademii Magii Beauxbatons. . . czytałam o niej w Ocenie stanu edukacji magicznej
w Europie.
— Aha. . . no tak. . . oczywiscie — wyb ˛akał Harry. ´
— Fred i George nie mogli zajs´c a˙z tak daleko — powiedział Ron, wyci ˛agaj ˛ac ´
ró˙zd˙zk˛e, zapalaj ˛ac j ˛a jak Hermiona i rozgl ˛adaj ˛ac si˛e po scie˙zce. ´
Harry si˛egn ˛ał do kieszeni po swoj ˛a ró˙zd˙zk˛e — ale jej nie znalazł. W kieszeni
miał tylko omnikulary.
— Och, nie, to okropne. . . zgubiłem ró˙zd˙zk˛e!
— Zartujesz! ˙
Ron i Hermiona uniesli wysoko swoje ró˙zd˙zki, by tryskaj ˛ace z nich w ˛askie ´
promienie oswietliły ´ scie˙zk˛e nieco dalej. Harry rozejrzał si˛e, ale ró˙zd˙zki nigdzie ´
nie było.
— Mo˙ze zostawiłes j ˛a w namiocie — powiedział Ron. ´
— Mo˙ze wypadła ci z kieszeni, jak bieglismy? — zapytała z ł˛ekiem Hermiona. ´
— Taak — mrukn ˛ał Harry. — Mo˙ze. . .
Przebywaj ˛ac w czarodziejskim swiecie, miał zwykle ró˙zd˙zk˛e przy sobie, i te- ´
raz, stwierdziwszy, ˙ze jej nie ma w tak niebezpiecznej sytuacji, poczuł si˛e całkowicie
bezbronny.
Nagle cos zaszele ´ sciło i wszyscy troje podskoczyli. Okazało si˛e, ˙ze to Mru˙zka ´
przedziera si˛e przez pobliskie krzaki. Poruszała si˛e w bardzo dziwny sposób, najwyra´zniej
z du˙zym wysiłkiem, jakby czyjas niewidzialna r˛eka przytrzymywała j ˛a ´
za kark.
— Tu s ˛a jacys ´zli czarodzieje! — zapiszczała nieprzytomnie, gdy przedarła ´
si˛e przez krzaki i pobiegła dalej. — Wysoko. . . w powietrzu. . . ludzie! Mru˙zka
schodzi im z drogi!
I znikn˛eła mi˛edzy drzewami po drugiej stronie scie˙zki, dysz ˛ac i popiskuj ˛ac, ´
jakby wci ˛a˙z walczyła z niewidzialn ˛a r˛ek ˛a.
— Co jej jest? — zapytał Ron, patrz ˛ac za skrzatem ze zdziwieniem. — Dlaczego
tak dziwnie biegnie?
— Zało˙z˛e si˛e, ˙ze nie zapytała swojego pana, czy mo˙ze si˛e schowac — odrzekł ´
Harry.
Pomyslał o Zgredku: za ka˙zdym razem, gdy próbował zrobi ´ c co ´ s, co nie ´
spodobałoby si˛e Malfoyom, zaczynał tłuc głow ˛a w cos twardego albo okłada ´ c´
si˛e pi˛esciami. ´
— Wiecie co, domowe skrzaty maj ˛a naprawd˛e bardzo ci˛e˙zkie ˙zycie! — powiedziała
z oburzeniem Hermiona. — To po prostu niewolnictwo! Ten pan Crouch
kazał jej wle´zc na sam szczyt stadionu, a ona ma l˛ek wysoko ´ sci, i tak j ˛a zacza- ´
rował, ˙ze nie mo˙ze swobodnie biec, a tu tłum przewraca namioty! Dlaczego ktos´
czegos z tym nie zrobi? ´
83
— Bo ja wiem. . . przecie˙z skrzaty wygl ˛adaj ˛a na całkiem zadowolone z takiego
˙zycia — powiedział Ron. — Słyszeliscie t˛e Mru˙zk˛e na stadionie. . . „Domowe ´
skrzaty nie powinny mysle ´ c o rozrywkach!”. . . To, ˙ze jest popychadłem, widocz- ´
nie sprawia jej przyjemnos´c. . . ´
— To przez takich jak ty, Ron — zaperzyła si˛e Hermiona — którzy wspieraj ˛a
zgniły i niesprawiedliwy system tylko dlatego, ˙ze s ˛a zbyt leniwi, ˙zeby. . .
Ze skraju lasu dobiegł grzmot kolejnego wybuchu.
— Słuchajcie, mo˙ze bysmy poszli dalej? — zaproponował Ron, a Harry do- ´
strzegł, ˙ze rzucił niespokojne spojrzenie na Hermion˛e.
A mo˙ze było cos w tym, co powiedział Malfoy, mo˙ze Hermiona naprawd˛e jest ´
w niebezpieczenstwie? Ruszyli dalej, a Harry wci ˛a˙z przeszukiwał kieszenie, cho ´ c´
ju˙z wiedział, ˙ze ró˙zd˙zki tam nie znajdzie.
Zagł˛ebili si˛e scie˙zk ˛a w las, wypatruj ˛ac Freda, George’a i Ginny. Min˛eli grup- ´
k˛e goblinów, stłoczonych wokół worka złotych monet, które zapewne wygrały,
stawiaj ˛ac na Irlandi˛e. Trajkotały wesoło, najwyra´zniej nie zwracaj ˛ac najmniejszej
uwagi na to, co si˛e działo na kempingu. Nieco dalej wkroczyli w plam˛e srebrnego
swiatła, a kiedy spojrzeli przez drzewa, zobaczyli trzy wysmukłe i pi˛ekne wile ´
stoj ˛ace na polanie w otoczeniu stadka młodych czarodziejów, z których ka˙zdy
mówił bardzo głosno. ´
— Wyci ˛agam około stu worków galeonów rocznie! — wykrzykiwał jeden
z nich. — Pracuj˛e w Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzen i zabijam ´
smoki.
— Co ty opowiadasz! — wrzasn ˛ał jego towarzysz. — Jestes pomywaczem ´
w Dziurawym Kotle. . . Ja poluj˛e na wampiry, zabiłem ich ju˙z z dziewi˛ecdzie- ´
si ˛at. . .
Teraz wtr ˛acił si˛e trzeci młody czarodziej, tak obsypany pryszczami, ˙ze widac´
je było nawet w przycmionym, srebrnym ´ swietle emanuj ˛acym z wil. ´
— Nie chwal˛e si˛e, ale ju˙z wkrótce b˛ed˛e najmłodszym w historii ministrem
magii.
Harry parskn ˛ał smiechem. Rozpoznał czarodzieja z pryszczami: nazywał si˛e ´
Stan Shunpike i w rzeczywistosci był konduktorem pi˛etrowego Bł˛ednego Ryce- ´
rza.
Odwrócił si˛e do Rona, by mu to powiedziec, ale zobaczył, ˙ze ten nad ˛ał si˛e ´
dziwnie i ju˙z po chwili krzyczał:
— Mówiłem wam ju˙z, ˙ze wynalazłem miotł˛e, któr ˛a mo˙zna poleciec na Jowi- ´
sza?
— No nie! — zawołała Hermiona i razem z Harrym złapali go mocno za
ramiona, okr˛ecili wkoło i odprowadzili dalej. Kiedy głosy wil i ich adoratorów
zupełnie ucichły, znale´zli si˛e w samym sercu lasu. Panował tu spokój, wygl ˛adało
na to, ˙ze w pobli˙zu nie ma nikogo.
Harry rozejrzał si˛e.
84
— Mysl˛e, ˙ze mo˙zemy tu poczeka ´ c. Jak kto ´ s b˛edzie nadchodził, usłyszymy go ´
z daleka.
Zaledwie to powiedział, zza drzewa wyszedł Ludo Bagman.
Nawet w nikłym swietle dwóch ró˙zd˙zek mo˙zna było zauwa˙zy ´ c, ˙ze Bagman ´
bardzo si˛e zmienił. Nie tryskał ju˙z optymizmem, jego kroki utraciły spr˛e˙zystos´c.´
Był bardzo blady i spi˛ety.
— Kto to? — zapytał, mrugaj ˛ac szybko i staraj ˛ac si˛e dostrzec ich twarze. —
Co tu robicie sami w nocy?
Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.
— No. . . s ˛a jakies zamieszki i. . . — zacz ˛ał Ron. ´
Bagman wytrzeszczył na niego oczy.
— Co?
— Na kempingu. . . jacys czarodzieje dorwali rodzin˛e mugoli i. . . ´
— A niech to szlag! — zakl ˛ał głosno Bagman, sprawiaj ˛ac wra˙zenie, jakby ´
myslał o czym ´ s innym, po czym zdeportował si˛e z cichym pykni˛eciem. ´
— Chyba nie bardzo wie, co si˛e wokół niego dzieje, co? — powiedziała Hermiona,
marszcz ˛ac czoło.
— No, ale był kiedys bardzo dobrym pałkarzem — rzekł Ron, schodz ˛ac ze ´
scie˙zki na mał ˛a polank˛e i siadaj ˛ac na k˛epie suchej trawy u stóp drzewa. — Osy ´
z Wimbourne trzy razy z rz˛edu zdobyły mistrzostwo ligi, kiedy on z nimi grał.
Wyj ˛ał z kieszeni figurk˛e Kruma, postawił j ˛a na ziemi i przez chwil˛e obserwował,
jak malenki Bułgar spaceruje tam i z powrotem. Podobnie jak prawdziwy ´
Krum, figurka miała kaczkowaty chód i garbiła si˛e, wi˛ec nie wzbudzała ju˙z takiego
zachwytu jak Krum na miotle. Harry nasłuchiwał jakichs odgłosów z kempin- ´
gu. Była jednak cisza. Mo˙ze zamieszki ju˙z si˛e skonczyły? ´
— Mam nadziej˛e, ˙ze reszcie nic si˛e nie stało — powiedziała po chwili Hermiona.
— Na pewno — mrukn ˛ał Ron.
— A jakby tak twój tata złapał Lucjusza Malfoya? — odezwał si˛e Harry, któ-
ry usiadł przy Ronie i przygl ˛adał si˛e figurce Kruma, z trudem przeła˙z ˛acej przez
zeschłe liscie. — Zawsze mówił, ˙ze chciałby mie ´ c na niego jakiego ´ s haka. ´
— Byłoby super, Draco przestałby si˛e wreszcie głupio usmiecha ´ c — powie- ´
dział Ron.
— Zal mi jednak tych biednych mugoli — o ˙ swiadczyła Hermiona. — A je ´ sli ´
nie zdołaj ˛a sci ˛agn ˛a ´ c ich na ziemi˛e? ´
— Nie bój si˛e, sci ˛agn ˛a — zapewnił j ˛a Harry. — Na pewno co ´ s wymy ´ sl ˛a. ´
— Nie uwa˙zacie, ˙ze to czyste szalenstwo, robi ´ c co ´ s takiego, kiedy naokoło ´
jest pełno urz˛edników Ministerstwa Magii? — zapytała Hermiona. — Jak oni si˛e
z tego wytłumacz ˛a? Myslicie, ˙ze byli pijani, czy po prostu. . . ´
85
Nagle urwała i spojrzała przez rami˛e. Harry i Ron te˙z szybko si˛e obejrzeli.
Ktos szedł ku nim przez las. Czekali, nasłuchuj ˛ac niepewnych kroków mi˛edzy ´
ciemnymi drzewami. Ale kroki nagle ucichły.
— Hop, hop! — zawołał Harry.
Cisza. Harry wstał i zajrzał za drzewo. Było ciemno, wi˛ec niczego nie zobaczył,
ale wyczuł, ˙ze ktos stoi tu˙z poza zasi˛egiem jego wzroku. ´
— Kto tam? — zapytał.
I nagle, bez ˙zadnego ostrze˙zenia, cisz˛e rozdarł jakis dziwny głos, a to, co usły- ´
szeli, nie było okrzykiem strachu, ale zabrzmiało jak zakl˛ecie.
— MORSMORDRE!
Cos du˙zego, zielonego i błyszcz ˛acego wystrzeliło z ciemno ´ sci, któr ˛a Harry ´
daremnie starał si˛e przebic wzrokiem: ´ smign˛eło ku szczytom drzew i poszybowało ´
w niebo.
— Co za. . . — wydyszał Ron, zrywaj ˛ac si˛e na nogi i gapi ˛ac w gór˛e.
Przez ułamek sekundy Harry pomyslał, ˙ze to jaka ´ s nowa formacja krasnolud- ´
ków. Potem zdał sobie spraw˛e, ˙ze to olbrzymia czaszka, zło˙zona z elementów,
które przypominały szmaragdowe gwiazdy. Spomi˛edzy szcz˛ek, jak j˛ezyk wysuwał
si˛e w ˛a˙z. Na ich oczach wznosiła si˛e coraz wy˙zej i wy˙zej, spowita zielon ˛a
mgiełk ˛a, rysuj ˛ac si˛e na tle czarnego nieba jak jakas nowa konstelacja. ´
Nagle las wokół nich rozbrzmiał krzykami. Harry nie wiedział dlaczego, ale
jedyn ˛a mo˙zliw ˛a przyczyn ˛a było nagłe pojawienie si˛e owej czaszki, która teraz
wzniosła si˛e na tyle wysoko, ˙ze oswietliła cały las jak jaki ´ s przera˙zaj ˛acy neon. ´
Wbił oczy w ciemnos´c, szukaj ˛ac osoby, która wyczarowała czaszk˛e, ale nikogo ´
nie dostrzegł.
— Kto tu jest? — zawołał ponownie.
— Harry, chod´z, idziemy st ˛ad, szybko! — Hermiona złapała go z tyłu za kurtk˛e
i ci ˛agn˛eła za sob ˛a.
— O co chodzi? — zapytał Harry, wstrz ˛asni˛ety widokiem jej twarzy, bladej ´
i przera˙zonej.
— To Mroczny Znak, Harry! — j˛ekn˛eła Hermiona, ci ˛agn ˛ac go z całej siły. —
Znak Sam-Wiesz-Kogo!
— Voldemorta?. . .
— Harry, chod´z!
Odwrócił si˛e — Ron porwał swoj ˛a figurk˛e Kruma — wszyscy troje puscili si˛e ´
p˛edem przez polank˛e — ale zanim zd ˛a˙zyli zrobic kilka kroków, rozległa si˛e cała ´
seria cichych trzasków i pojawiło si˛e ze dwudziestu czarodziejów, otaczaj ˛ac ich
ze wszystkich stron.
Harry okr˛ecił si˛e w miejscu i w ułamku sekundy zarejestrował jeden fakt:
ka˙zdy z czarodziejów trzymał ró˙zd˙zk˛e w pogotowiu, a ka˙zda ró˙zd˙zka była wycelowana
w niego, Rona i Hermion˛e. Bez zastanowienia krzykn ˛ał:
— PADNIJ!
86
I złapał Rona i Hermion˛e, poci ˛agaj ˛ac ich za sob ˛a na ziemi˛e.
— DR ˛ETWOTA! — zagrzmiało dwadziescia głosów, trysn˛eły o ´ slepiaj ˛ace bły- ´
ski i Harry poczuł, ˙ze włosy mu si˛e mierzwi ˛a, jakby powiał silny wiatr. Uniósł
głow˛e na cal i zobaczył strumienie czerwonego swiatła tryskaj ˛ace ku nim z ró˙z- ´
d˙zek czarodziejów, krzy˙zuj ˛ace si˛e ze sob ˛a, rozpryskuj ˛ace iskrami o pnie drzew,
gin ˛ace w ciemnosci. . . ´
— Stop! — rykn ˛ał głos, który natychmiast rozpoznał. — Przerwac! To mój ´
syn!
Włosy przestały Harry’emu falowac. Podniósł głow˛e nieco wy˙zej. Stoj ˛acy ´
przed nim czarodziej opuscił ró˙zd˙zk˛e. Harry przetoczył si˛e na bok i zobaczył spie- ´
sz ˛acego ku nim pana Weasleya.
— Ron. . . Harry — głos mu si˛e lekko trz ˛asł — Hermiono. . . nic wam si˛e nie
stało?
— Zejd´z z drogi, Arturze — rozległ si˛e zimny, szorstki głos.
Był to pan Crouch, który zbli˙zał si˛e do nich razem z innymi czarodziejami.
Harry powstał. Twarz pana Croucha st˛e˙zała z wsciekło ´ sci. ´
— Które z was to zrobiło? — warkn ˛ał, obrzucaj ˛ac ich wsciekłym spojrze- ´
niem. — Które z was wyczarowało Mroczny Znak?
— My tego nie zrobilismy! — powiedział Harry, wskazuj ˛ac na czaszk˛e. ´
— W ogóle nic nie zrobilismy! — dodał Ron, który rozcierał sobie łokie ´ c´
i miał min˛e tak samo oburzon ˛a, jak jego ojciec. — Dlaczego na nas napadliscie? ´
— Nie kłam, mój panie! — krzykn ˛ał pan Crouch, wci ˛a˙z celuj ˛ac w Rona ró˙zd˙zk
˛a i łypi ˛ac na niego gro´znie. Wygl ˛adał, jakby ogarniał go jakis amok. — Znale´z- ´
lismy was w miejscu zbrodni! ´
— Barty — szepn˛eła czarownica w długim, wełnianym szlafroku — to przecie˙z
dzieciaki. . . Barty, oni by nie potrafili. . .
— Ej, wy troje, sk ˛ad wyłonił si˛e Znak? — zapytał pan Weasley.
— Stamt ˛ad — powiedziała Hermiona dr˙z ˛acym głosem, wskazuj ˛ac na miejsce,
z którego dobiegł ich głos wypowiadaj ˛acy zakl˛ecie. — Ktos chował si˛e za ´
drzewami. . . cos krzyczeli. . . jakie ´ s zakl˛ecie. . . ´
— Stali sobie tam, powiadasz? — powiedział pan Crouch, zwracaj ˛ac swoje
wytrzeszczone oczy na Hermion˛e. — I wypowiedzieli zakl˛ecie, tak? Cos mi si˛e ´
wydaje, ˙ze jestes dobrze poinformowana, jak wywołuje si˛e Znak, panno. . . ´
Ale poza nim chyba ˙zaden z funkcjonariuszy ministerstwa nie uwa˙zał za prawdopodobne,
by Harry, Ron czy Hermiona wyczarowali czaszk˛e; przeciwnie, po
słowach Hermiony wzniesli ponownie ró˙zd˙zki i wycelowali je w kierunku, który ´
wskazała, wbijaj ˛ac oczy w ciemnos´c mi˛edzy drzewami. ´
— Przybylismy za pó´zno — powiedziała czarownica w wełnianym szlafroku, ´
kr˛ec ˛ac głow ˛a. — Zdeportowali si˛e.
87
— Nie s ˛adz˛e — rzekł czarodziej z krzaczast ˛a br ˛azow ˛a brod ˛a, Amos Diggory,
ojciec Cedrika. — Nasze oszałamiacze na pewno przenikn˛eły przez te drzewa. . .
prawdopodobnie ich trafilismy. . . ´
— Amosie, b ˛ad´z ostro˙zny — rozległo si˛e par˛e głosów, kiedy pan Diggory wyprostował
ramiona, wyci ˛agn ˛ał przed siebie ró˙zd˙zk˛e i smiało zagł˛ebił si˛e w ciemny ´
las.
Hermiona patrzyła na to, zasłaniaj ˛ac sobie r˛ek ˛a usta. W chwil˛e pó´zniej usłyszeli
krzyk pana Diggory’ego.
— Tak! Mamy ich! Ktos tu jest! Oszołomiony! Ale. . . a niech to! ´
— Znalazłes kogo ´ s? — zawołał pan Crouch z jawnym niedowierzaniem. — ´
Kogo? Kto to jest?
Usłyszeli trzask gał ˛azek, szelest zeschłych lisci, zachrz˛e ´ sciły kroki i pan Dig- ´
gory wyłonił si˛e spomi˛edzy drzew. W ramionach niósł malenk ˛a, bezwładn ˛a po- ´
stac. Harry natychmiast rozpoznał serwetk˛e stołow ˛a, w któr ˛a była ubrana. To była ´
Mru˙zka.
Pan Crouch nawet nie drgn ˛ał, gdy pan Diggory zło˙zył mu u stóp jego domowego
skrzata. Wszyscy inni czarodzieje z ministerstwa wpatrywali si˛e w pana
Croucha. Przez kilka sekund zamarł w bezruchu, tylko oczy mu płon˛eły w bladej
twarzy, kiedy patrzył z góry na Mru˙zk˛e. Potem powoli oprzytomniał.
— To. . . nie mo˙ze. . . byc. . . — wyj ˛akał. — Nie. . . ´
Obszedł pana Diggory’ego i szybkim krokiem ruszył w kierunku miejsca,
w którym ten znalazł skrzata.
— Nie ma po co, panie Crouch! — zawołał za nim pan Diggory. — Tam ju˙z
nie ma nikogo!
Pan Crouch nie był jednak skłonny uwierzyc mu na słowo. Słyszeli, jak miota ´
si˛e w ciemnosci, rozgarniaj ˛ac krzaki. ´
— Kłopotliwa sprawa — powiedział ponuro pan Diggory, patrz ˛ac na nieruchom
˛a postac skrzata. — Domowy skrzat Barty’ego. . . to znaczy, chciałem po- ´
wiedziec. . . ´
— Daj spokój, Amosie — mrukn ˛ał pan Weasley — przecie˙z chyba nie myslisz ´
powa˙znie, ˙ze to mógł zrobic skrzat. . . Mroczny Znak mógł wyczarowa ´ c tylko ´
czarodziej. Do tego jest potrzebna ró˙zd˙zka.
— Taak — powiedział pan Diggory. — A ona miała ró˙zd˙zk˛e.
— Co? — zdumiał si˛e pan Weasley.
— Sam zobacz. — Pan Diggory wyci ˛agn ˛ał ku niemu ró˙zd˙zk˛e. — Miała to
w r˛eku. A wi˛ec mamy do czynienia z pogwałceniem trzeciego paragrafu Kodeksu
U˙zycia Ró˙zd˙zki. Zadnemu nie-ludzkiemu stworzeniu nie wolno nosi´c lub u˙zywa´c ˙
ró˙zd˙zki.
Rozległo si˛e jeszcze jedno pykni˛ecie i tu˙z przy panu Weasleyu zaportował
si˛e Ludo Bagman. Zadyszany i jakby nieco rozkojarzony, okr˛ecił si˛e jak fryga,
wpatruj ˛ac si˛e w szmaragdow ˛a czaszk˛e nad ich głowami.
88
— Mroczny Znak! — wydyszał, o mały włos nie nadeptuj ˛ac na Mru˙zk˛e, gdy
odwrócił si˛e do swych kolegów z pytaj ˛ac ˛a min ˛a. — Kto to zrobił? Złapaliscie ich? ´
Barty! Co tu si˛e dzieje?
Pan Crouch wrócił z pustymi r˛ekami. Nadal miał upiornie blad ˛a twarz, a dłonie
i naje˙zone w ˛asy drgały mu okropnie.
— Gdzie byłes, Barty? — zapytał Bagman. — Dlaczego nie było ci˛e na me- ´
czu? Twój skrzat zaj ˛ał ci miejsce. . . Garbate gargulce! — Bagman dopiero teraz
zauwa˙zył Mru˙zk˛e le˙z ˛ac ˛a u jego stóp. — A tej co si˛e stało?
— Byłem. . . bardzo. . . zaj˛ety. . . Ludo — powiedział pan Crouch, wci ˛a˙z j ˛akaj
˛ac si˛e gwałtownie i prawie nie poruszaj ˛ac ustami. — A mój skrzat został oszołomiony.
— Oszołomiony? Przez was? Ale dlaczego. . .
Nagle na jego kr ˛agłej, błyszcz ˛acej twarzy pojawił si˛e cien zrozumienia. Spoj- ´
rzał w gór˛e na czaszk˛e, w dół na Mru˙zk˛e i z powrotem na pana Croucha.
— To niemo˙zliwe! — zawołał. — Mru˙zka? Wyczarowała Mroczny Znak?
Przecie˙z nie wiedziałaby jak! No i musiałaby miec ró˙zd˙zk˛e! ´
— I miała — odezwał si˛e pan Diggory. — Znalazłem j ˛a z ró˙zd˙zk ˛a w r˛eku,
Ludo. Spokojnie, panie Crouch, jesli nie ma pan nic przeciwko, to s ˛adz˛e, ˙ze po- ´
winnismy wysłucha ´ c, co ona sama ma do powiedzenia. ´
Crouch sprawiał wra˙zenie, jakby nie usłyszał tych słów, ale pan Diggory
odczytał jego milczenie jako zgod˛e. Podniósł własn ˛a ró˙zd˙zk˛e, wycelował ni ˛a
w Mru˙zk˛e i rzekł:
— Enervate!
Mru˙zka drgn˛eła. Jej wielkie br ˛azowe oczy otworzyły si˛e, zamrugała kilka razy
i wytrzeszczyła je, rozgl ˛adaj ˛ac si˛e nieprzytomnie. Potem, obserwowana przez milcz
˛acych czarodziejów, podniosła si˛e chwiejnie do pozycji siedz ˛acej. Spostrzegła
stop˛e pana Diggory’ego, i powoli, cała dygoc ˛ac, wzniosła oczy, by spojrzec mu ´
w twarz, a potem, jeszcze wolniej, spojrzała w niebo. W jej wielkich szklistych
oczach Harry dostrzegł podwójne odbicie olbrzymiej czaszki. Skrzatka wzdrygn˛eła
si˛e, potoczyła dzikim wzrokiem po zatłoczonej polance i zacz˛eła straszliwie
szlochac.´
— Skrzacie! — powiedział pan Diggory surowym tonem. — Wiesz, kim jestem?
Jestem pracownikiem Urz˛edu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami!
Mru˙zka zacz˛eła si˛e kołysac w tył i w przód, z trudno ´ sci ˛a łapi ˛ac powietrze. ´
Harry mimo woli przypomniał sobie przera˙zonego Zgredka w chwilach jego nieposłuszenstwa.
´
— Jak widzisz, skrzacie, nie tak dawno wyczarowano tu Mroczny Znak — powiedział
pan Diggory. — A w chwil˛e pó´zniej znaleziono ci˛e tu˙z pod nim! Mo˙zesz
mi to wyjasni ´ c?´
— Ja. . . ja. . . ja. . . tego nie zrobiła, sir! — wydyszała Mru˙zka. — Ja by nie
wiedziała jak, sir!
89
— Znaleziono ci˛e z ró˙zd˙zk ˛a w r˛eku! — zagrzmiał pan Diggory, wymachuj ˛ac
ni ˛a przed jej nosem.
Zielone swiatło z czaszki padło na ró˙zd˙zk˛e i Harry j ˛a rozpoznał. ´
— Zaraz. . . to moja ró˙zd˙zka! — powiedział.
Wszyscy utkwili w nim spojrzenia.
— Ze co? — zapytał z niedowierzaniem pan Diggory. ˙
— To moja ró˙zd˙zka — powtórzył Harry. — Zgubiłem j ˛a!
— Zgubiłes? — powtórzył pan Diggory. — A wi˛ec przyznajesz si˛e do winy? ´
Porzuciłes ró˙zd˙zk˛e po wyczarowaniu Znaku? ´
— Amosie, zastanów si˛e, do kogo mówisz! — zawołał pan Weasley ze złosci
˛a. — To przecie˙z Harry Potter! I to on miałby wyczarowa ´ c Mroczny Znak? ´
— Rzeczywiscie — wymamrotał pan Diggory. — Przepraszam. . . troch˛e ´
mnie poniosło. . .
— W ka˙zdym razie nie upusciłem jej tutaj — powiedział Harry, wskazuj ˛ac ´
kciukiem ku drzewom pod zielon ˛a czaszk ˛a. — Zgubiłem j ˛a tu˙z po tym, jak weszlismy
do lasu. ´
— A wi˛ec. . . — wycedził pan Diggory, a oczy mu zabłysły zimno, kiedy
odwrócił si˛e, by znowu spojrzec na Mru˙zk˛e, płaszcz ˛ac ˛a si˛e u jego stóp. — A wi˛ec ´
znalazłes t˛e ró˙zd˙zk˛e, skrzacie? Podniosłe ´ s j ˛a i pomy ´ slałe ´ s sobie, ˙ze troch˛e si˛e ni ˛a ´
pobawisz?
— Ja tego nie u˙zywała, sir! — zapiszczała Mru˙zka, a łzy pociekły jej obficie
po spłaszczonym, bulwiastym nosie. — Ja. . . ja. . . tylko j ˛a podniosła, sir! Ja nie
robiła Mrocznego Znaku, sir, ja nie wie jak!
— To nie ona! — odezwała si˛e Hermiona, bardzo stanowcza, ale i bardzo
zdenerwowana, co nietrudno było zrozumiec, jako ˙ze przemawiała wobec tylu ´
czarodziejów z ministerstwa. — Mru˙zka ma piskliwy głosik, a ten glos, który
wypowiedział zakl˛ecie, był mocny i niski! — Spojrzała na Harry’ego i Rona,
oczekuj ˛ac ich poparcia. — To nie mogła byc Mru˙zka, prawda? ´
— Nie — potwierdził Harry, kr˛ec ˛ac głow ˛a. — To na pewno nie był głos skrzata.
— Tak, to był ludzki głos — dodał Ron.
— Zaraz si˛e przekonamy — warkn ˛ał pan Diggory, którego ich zapewnienia
wyra´znie nie przekonały. — Chyba wiecie, ˙ze jest bardzo prosty sposób wykrycia
ostatniego zakl˛ecia rzuconego za pomoc ˛a tej ró˙zd˙zki, prawda?
Mru˙zka zacz˛eła dygotac i gwałtownie potrz ˛asa ´ c głow ˛a, zamiataj ˛ac wielkimi ´
uszami, kiedy pan Diggory uniósł ponownie swoj ˛a ró˙zd˙zk˛e i przytkn ˛ał jej koniec
do konca ró˙zd˙zki Harry’ego. ´
— Priori incantatem! — zagrzmiał pan Diggory.
Harry usłyszał zduszony okrzyk Hermiony, gdy z miejsca zetkni˛ecia si˛e obu
ró˙zd˙zek wyrosła wielka czaszka z w˛e˙zowym j˛ezykiem. Był to jednak zaledwie
90
szary, mglisty cien zielonej czaszki, wci ˛a˙z unosz ˛acej si˛e nad ich głowami: widmo ´
zakl˛ecia.
— Deletrius! — krzykn ˛ał pan Diggory, a widmowa czaszka rozpłyn˛eła si˛e
w smudze dymu. — A wi˛ec wiemy ju˙z wszystko — oswiadczył triumfalnie, pa- ´
trz ˛ac z góry na Mru˙zk˛e, która wci ˛a˙z trz˛esła si˛e konwulsyjnie.
— Ja tego nie zrobiła! — zaskrzeczał skrzat, tocz ˛ac dziko oczami. — Ja nie,
ja nie, ja nie wie jak! Ja dobry skrzat, nie u˙zywa ró˙zd˙zek, ja nie wie jak!
— Przyłapano ci˛e na gor ˛acym uczynku, skrzacie! — rykn ˛ał pan Diggory. —
Z t ˛a ró˙zd˙zk ˛a w r˛eku!
— Amosie — odezwał si˛e pan Weasley — zastanów si˛e. . . niewielu czarodziejów
zna to zakl˛ecie. . . niby gdzie ona mogła si˛e tego nauczyc?´
— Byc mo˙ze Amos chce przez to powiedzie ´ c — wycedził lodowatym to- ´
nem pan Crouch — ˙ze mam w zwyczaju uczyc moich słu˙z ˛acych, jak wyczarowa ´ c´
Mroczny Znak?
Zapanowało niezbyt przyjemne milczenie.
— Ale˙z nie, panie Crouch — wyj ˛akał Amos, wyra´znie przera˙zony — nie. . .
ale˙z sk ˛ad. . .
— Ale byłes bliski oskar˙zenia dwóch ostatnich osób, które mogłyby wycza- ´
rowac Znak! Najpierw Harry’ego Pottera, a teraz mnie! Chyba znasz histori˛e tego ´
chłopca, Amosie, co?
— Oczywiscie. . . wszyscy j ˛a znaj ˛a. . . — mrukn ˛ał pan Diggory, coraz bardziej ´
zmieszany.
— I chyba pami˛etasz, ˙ze w swoim długim ˙zyciu wystarczaj ˛aco dobitnie udowodniłem,
i to nie raz, ˙ze gł˛eboko gardz˛e czarn ˛a magi ˛a i wszystkimi, którzy j ˛a
uprawiaj ˛a?! — krzykn ˛ał pan Crouch, a oczy wyskakiwały mu z orbit.
— Panie Crouch, ja. . . ja nigdy nie sugerowałem, ˙ze ma pan cos z tym wspól- ´
nego! — mrukn ˛ał Amos Diggory, czerwieni ˛ac si˛e pod krzaczast ˛a br ˛azow ˛a brod ˛a.
— Jesli oskar˙zasz moj ˛a skrzatk˛e, to tym samym oskar˙zasz mnie! — wrzasn ˛ał ´
pan Crouch. — Gdzie ona mogła si˛e tego nauczyc, jak nie w moim domu? ´
— Mogła. . . mogła. . . gdziekolwiek. . .
— No własnie, Amosie — powiedział pan Weasley. — Mogła znale´z ´ c ró˙zd˙z- ´
k˛e gdziekolwiek. . . Mru˙zko — zwrócił si˛e do skrzatki łagodnie, ale ta drgn˛eła
i skuliła si˛e, jakby ktos znowu na ni ˛a krzykn ˛ał — powiedz nam, gdzie dokładnie ´
znalazłas ró˙zd˙zk˛e Harry’ego? ´
Mru˙zka tak zawzi˛ecie tarmosiła skraj swojej serwetki, ˙ze ta zacz˛eła si˛e strz˛epic.´
— Ja. . . ja znalazła j ˛a. . . znalazła j ˛a tam, sir. . . — wyszeptała. — Tam. . .
mi˛edzy drzewami, sir. . .
— Widzisz, Amosie? — powiedział pan Weasley. — Nie wiemy, kto wyczarował
Znak, wiemy tylko, ˙ze natychmiast si˛e zdeportował, pozostawiaj ˛ac ró˙zd˙zk˛e
91
Harry’ego. To sprytne: nie chciał u˙zyc własnej ró˙zd˙zki, ˙zeby si˛e nie zdradzi ´ c.´
A Mru˙zka, na swoje nieszcz˛escie, znalazła j ˛a w chwil˛e pó´zniej i podniosła. ´
— Ale to oznacza, ˙ze była o krok od prawdziwego przest˛epcy! — zawołał
niecierpliwie pan Diggory. — Skrzacie! Widziałes kogo ´ s? Mru˙zka zacz˛eła si˛e ´
trz ˛as´c jeszcze gwałtowniej. Jej olbrzymie oczy spocz˛eły na panu Diggorym, po- ´
tem przeniosły si˛e na Ludona Bagmana, a w koncu na pana Croucha. Przełkn˛eła ´
głosno ´ slin˛e i wyj ˛akała: ´
— Ja. . . nie widziała nikogo, sir. . . nikogo. . .
— Amosie — powiedział sucho pan Crouch — jestem w pełni swiadom, ˙ze ´
w normalnym trybie post˛epowania chciałbys zabra ´ c Mru˙zk˛e na przesłuchanie. ´
Prosz˛e ci˛e jednak, bys mi pozwolił zaj ˛a ´ c si˛e ni ˛a osobi ´ scie. ´
Pan Diggory sprawiał wra˙zenie, jakby w ogóle nie brał tego pod uwag˛e, ale
było oczywiste, ˙ze trudno mu było odmówic tak wa˙znej osobie, jak pan Crouch. ´
— Mo˙zesz byc pewny, ˙ze zostanie ukarana — dodał chłodno pan Crouch. ´
— P-p-panie. . . — wyj ˛akała Mru˙zka, patrz ˛ac na niego ˙załosnie oczami pełny- ´
mi łez. — P-p-panie, b-b-błagam. . .
Pan Crouch spojrzał na ni ˛a surowo, rysy mu si˛e wyostrzyły. W tym spojrzeniu
nie było ani sladu lito ´ sci. ´
— Mru˙zka zachowała si˛e tej nocy w sposób karygodny — powiedział powoli.
— Nigdy bym nie pomyslał, ˙ze mo˙ze tak si˛e zachowa ´ c. Powiedziałem jej, ˙ze ´
ma zostac w namiocie, podczas gdy ja pójd˛e zobaczy ´ c, co si˛e stało. A Mru˙zka ´
mnie nie posłuchała. A to oznacza ubranie.
— Nie! — wrzasn˛eła Mru˙zka, padaj ˛ac plackiem u stóp pana Croucha. — Nie,
panie! Tylko nie ubranie, nie ubranie!
Harry wiedział ju˙z, ˙ze domowego skrzata mo˙zna zwolnic z obowi ˛azków tylko ´
w jeden sposób: daj ˛ac mu normalny strój lub chocby jego fragment. ´ Zal mu było ˙
patrzyc, jak Mru˙zka łka rozpaczliwie u stóp pana Croucha, ´ sciskaj ˛ac kurczowo ´
swoj ˛a serwetk˛e.
— Przecie˙z ona była smiertelnie wystraszona! — wybuchła nagle Hermiona, ´
rzucaj ˛ac wsciekłe spojrzenie na pana Croucha. — Pana skrzatka ma l˛ek wysoko- ´
sci, a ci zamaskowani czarodzieje wylewitowali w powietrze ludzi! Nie mo˙ze pan ´
oskar˙zac jej o to, ˙ze po prostu przed nimi uciekała! ´
Pan Crouch cofn ˛ał si˛e o krok, odtr ˛acaj ˛ac skrzata, którego teraz zacz ˛ał traktowac
jak co ´ s plugawego i zgniłego, co brukało jego schludnie wyczyszczone ´
obuwie.
— Nie widz˛e po˙zytku ze skrzata, który okazuje nieposłuszenstwo — o ´ swiad- ´
czył chłodno, patrz ˛ac na Hermion˛e. — Niepotrzebny mi sługa, który zapomina
o swoich obowi ˛azkach wobec pana i wystawia na szwank jego reputacj˛e.
Mru˙zka szlochała tak rozpaczliwie, ˙ze słychac j ˛a było na całej polance. ´
Zapadło przykre milczenie, które przerwał pan Weasley, mówi ˛ac:
92
— No có˙z, chyba zaprowadz˛e dzieciaki z powrotem do namiotu, jesli nikt nie ´
wyra˙za sprzeciwu. Amosie, ta ró˙zd˙zka powiedziała nam ju˙z wszystko, co mogła.
. . mo˙ze, z łaski swojej, oddasz j ˛a Harry’emu. . .
Pan Diggory oddał Harry’emu ró˙zd˙zk˛e, a ten schował j ˛a do kieszeni.
— No, to idziemy — powiedział spokojnie pan Weasley.
Ale Hermiona nie ruszała si˛e z miejsca; wci ˛a˙z wpatrywała si˛e w łkaj ˛acego
skrzata.
— Hermiono! — powiedział pan Weasley niecierpliwie.
Odwróciła si˛e i ruszyła za Harrym i Ronem. Weszli mi˛edzy drzewa.
— Co si˛e teraz stanie z Mru˙zk ˛a? — zapytała, gdy tylko opuscili polank˛e. ´
— Nie wiem — odrzekł pan Weasley.
— Jak oni j ˛a traktowali! — wybuchła Hermiona. — Pan Diggory zwracał si˛e
do niej per „skrzacie”. . . a ten pan Crouch! Przecie˙z dobrze wiedział, ˙ze Mru˙zka
tego nie zrobiła, a jednak ma zamiar j ˛a wyp˛edzic! W ogóle go nie obchodzi, ˙ze ´
była smiertelnie wystraszona, ˙ze tak rozpacza. . . Jak mo˙zna tak traktowa ´ c czło- ´
wieka!
— No. . . przecie˙z Mru˙zka nie jest człowiekiem — powiedział Ron.
Hermiona łypn˛eła na niego gro´znie.
— Ale to nie oznacza, ˙ze jest pozbawiona ludzkich uczuc. . . To naprawd˛e ´
obrzydliwe, ˙zeby. . .
— Hermiono, zgadzam si˛e z tob ˛a — powiedział szybko pan Weasley — ale
to nie jest odpowiedni czas na dyskusje o prawach skrzatów. Teraz musimy jak
najszybciej wrócic do naszych namiotów. Co si˛e stało z reszt ˛a? ´
— Zgubilismy ich w ciemno ´ sci — odrzekł Ron. — Tato, dlaczego wszyscy ´
tak si˛e wnerwiaj ˛a z powodu tej czaszki?
— Wyjasni˛e wam w namiocie — odpowiedział krótko pan Weasley, przyspie- ´
szaj ˛ac kroku.
Kiedy wyszli na skraj lasu, musieli si˛e jednak zatrzymac.´
Zebrany tu tłum przera˙zonych czarownic i czarodziejów rzucił si˛e ku panu
Weasleyowi.
— Co si˛e dzieje?. . . Kto to wyczarował?. . . Arturze. . . przecie˙z chyba nie. . .
ON?
— Oczywiscie, ˙ze nie on — odparł niecierpliwie pan Weasley. — Nie wiemy ´
kto, pewnie si˛e zdeportował. A teraz wybaczcie mi, musz˛e odpocz ˛ac.´
Przeprowadził przez tłum Harry’ego, Rona i Hermion˛e. Na kempingu panował
spokój, nie było ani sladu zamaskowanych czarodziejów, cho ´ c kilka przewróco- ´
nych namiotów wci ˛a˙z si˛e dymiło.
Z namiotu chłopców wychyn˛eła głowa Charliego.
— Tato, co si˛e dzieje? — zawołał. — Fred, George i Ginny ju˙z wrócili, nic im
si˛e nie stało, ale reszta. . .
93
— S ˛a tu, ze mn ˛a — odpowiedział pan Weasley, pochylaj ˛ac si˛e, by wejs´c do ´
namiotu. Harry, Ron i Hermiona weszli za nim.
Bill siedział przy małym kuchennym stoliku, przyciskaj ˛ac przescieradło do ´
ramienia, które obficie krwawiło. Charlie miał rozdart ˛a koszul˛e, a Percy zakrwawiony
nos. Fred, George i Ginny nie odniesli ˙zadnych obra˙ze ´ n, ale wygl ˛adali na ´
wstrz ˛asni˛etych. ´
— Złapaliscie ich, tato? — zapytał Bill. — Tych, którzy wyczarowali Znak? ´
— Nie — odpowiedział pan Weasley. — Znale´zlismy domowego skrzata Bar- ´
ty’ego Croucha, z ró˙zd˙zk ˛a Harry’ego w r˛eku, ale nadal nie wiemy, kto wyczarował
Znak.
— Co? — zapytali równoczesnie Bill, Charlie i Percy. ´
— Z ró˙zd˙zk ˛a Harry’ego? — powtórzył Fred.
— Skrzat pana Croucha? — zapytał Percy takim głosem, jakby grom w niego
strzelił.
Z mał ˛a pomoc ˛a Harry’ego, Rona i Hermiony pan Weasley opowiedział im,
co wydarzyło si˛e w lesie. Kiedy ich opowies´c dobiegła ko ´ nca, Percy nad ˛ał si˛e ´
i wybuchn ˛ał:
— Uwa˙zam, ˙ze pan Crouch słusznie robi, pozbywaj ˛ac si˛e takiego skrzata!
Uciekac gdzie ´ s, kiedy mu wyra´znie kazano zosta ´ c. . . wprawia ´ c go w zakłopota- ´
nie na oczach całego ministerstwa. . . Wyobra˙zam sobie, co by było, gdyby tego
nicponia postawiono przed Urz˛edem Kontroli. . .
— To nie jest ON, tylko ONA, i nic nie zrobiła! — krzykn˛eła Hermiona. —
Po prostu znalazła si˛e w niewłasciwym miejscu w niewła ´ sciwym czasie! ´
Percy’ego zatkało. Hermiona zwykle nie´zle sobie z nim radziła — w ka˙zdym
razie o wiele lepiej od innych.
— Hermiono, czarodziej o takiej pozycji jak pan Crouch nie mo˙ze sobie pozwolic
na trzymanie domowego skrzata, który miota si˛e jak oszalały po lesie z cu- ´
dz ˛a ró˙zd˙zk ˛a! — oswiadczył Percy pompatycznie, kiedy ju˙z przyszedł do siebie. ´
— ONA wcale si˛e nie miotała jak oszalała! — zawołała Hermiona. — Ona j ˛a
po prostu podniosła z ziemi!
— Słuchajcie, czy ktos mo˙ze mi wreszcie wyja ´ sni ´ c, o co chodzi z t ˛a czasz- ´
k ˛a? — zapytał niecierpliwie Ron. — Nic nikomu nie zrobiła. . . o co ten cały
hałas?
— Ron, przecie˙z ci mówiłam, ˙ze to symbol Sam-Wiesz-Kogo — odpowiedziała
Hermiona, zanim zd ˛a˙zył to zrobic ktokolwiek inny. — Czytałam o niej ´ w
Powstaniu i upadku czarnej magii.
— I nie widziano jej od trzynastu lat — powiedział cicho pan Weasley. —
To normalne, ˙ze ludzie wpadli w panik˛e. . . to prawie tak, jakby znowu zobaczyli
Sami-Wiecie-Kogo.
— Nie rozumiem — rzekł Ron, marszcz ˛ac czoło. — To znaczy. . . przecie˙z to
tylko taki kształt na niebie. . .
94
— Ron, Sam-Wiesz-Kto i jego zwolennicy wyczarowywali Mroczny Znak,
kiedy kogos zabili — powiedział pan Weasley. — Jeste ´ s za młody, ˙zeby mie ´ c´
poj˛ecie, jakie przera˙zenie on budził. Wyobra´z sobie, ˙ze wracasz do domu i widzisz,
˙ze wisi nad nim Mroczny Znak. Ju˙z wiesz, co w domu zastaniesz. . . — Pan
Weasley zamrugał oczami. — Tego si˛e wszyscy najbardziej bali. . . najbardziej. . .
Przez chwil˛e panowało milczenie.
Potem Bill zdj ˛ał przescieradło z ramienia, sprawdził, czy rozci˛ecie wci ˛a˙z ´
krwawi, i powiedział:
— No có˙z, tej nocy nam to nie pomogło, bez wzgl˛edu na to, kto wyczarował
Znak. Wystraszył smiercio˙zerców, gdy tylko si˛e pojawił. Wszyscy si˛e zdepono- ´
wali, zanim zdołalismy zedrze ´ c mask˛e cho ´ cby jednemu z nich. Ale udało nam si˛e ´
złapac Robertsów, nim run˛eli na ziemi˛e. Wła ´ snie im modyfikuj ˛a pami˛e ´ c.´
— Smiercio˙zerców? — zapytał Harry. — Kim oni s ˛a? ´
— Tak siebie nazywali poplecznicy Sami-Wiecie-Kogo — odrzekł Bill. — Tej
nocy moglismy si˛e przekona ´ c, ilu ich jeszcze jest. . . w ka˙zdym razie tych, którym ´
si˛e udało unikn ˛ac Azkabanu. ´
— Trudno dowies´c, ˙ze to byli akurat oni, Bill — powiedział pan Weasley. — ´
Chocia˙z. . . wszystko na to wskazuje — dodał pos˛epnie.
— Tak, zało˙z˛e si˛e, ˙ze to oni! — oswiadczył nagle Ron. — Tato, w lesie spotka- ´
lismy Dracona Malfoya, i wiesz, do czego si˛e prawie przyznał? Do tego, ˙ze w ´ sród ´
tych zamaskowanych był jego ojciec! A wszyscy dobrze wiemy, ˙ze Malfoyowie
słu˙zyli Sam-Wiesz-Komu!
— Ale co zwolennicy Voldemorta. . . — zacz ˛ał Harry, a wszyscy si˛e wzdrygn˛eli,
bo, jak wi˛ekszos´c czarodziejów, Weasleyowie unikali wypowiadania tego ´
nazwiska. — Przepraszam — dodał szybko Harry. — Co zwolennicy Sami-Wiecie-Kogo
chcieli osi ˛agn ˛ac, zmuszaj ˛ac tych mugoli do lewitacji? Po co im to? ´
— Po co? — powtórzył pan Weasley i rozesmiał si˛e ponuro. — Harry, to ´
dla nich najlepsza rozrywka. Kiedy Sam-Wiesz-Kto był u władzy, wymordowano
wielu mugoli, a połowy tych morderstw dokonano po prostu dla zabawy! Na
pewno sobie wieczorem popili i nie mogli si˛e oprzec, by nie pokaza ´ c nam, ilu ´
ich jeszcze jest. Takie miłe spotkanie po latach i demonstracja siły — zakonczył ´
z wyra´zn ˛a odraz ˛a.
— Ale jesli to byli ´ smiercio˙zercy, to dlaczego si˛e zdeponowali na widok ´
Mrocznego Znaku? — zapytał Ron. — Przecie˙z powinni si˛e ucieszyc na jego ´
widok. . .
— Wysil mózgownic˛e, Ron — powiedział Bill. — Jesli to naprawd˛e byli ´
smiercio˙zercy, to zrobili wszystko, ˙zeby nie trafi ´ c do Azkabanu, gdy Sam-Wiesz- ´
-Kto utracił moc, i naopowiadali o nim mnóstwo łgarstw, twierdz ˛ac, ˙ze to on zmuszał
ich do zabijania i torturowania ludzi. Zało˙z˛e si˛e, ˙ze jego powrót przeraziłby
ich jeszcze bardziej ni˙z nas wszystkich. Wyparli si˛e go, zaprzeczyli, ˙ze kiedykol-
95
wiek mieli z nim cos wspólnego, wrócili do normalnego ˙zycia. . . Chyba by ich ´
nie potraktował łaskawie, gdyby wrócił, prawda?
— Wi˛ec. . . ci, którzy wyczarowali Mroczny Znak. . . — powiedziała powoli
Hermiona — zrobili to, ˙zeby okazac poparcie ´ smiercio˙zercom, czy po to, ˙zeby ich ´
wystraszyc?´
— Trudno tu miec pewno ´ s´c, mo˙zna tylko przypuszcza ´ c, Hermiono — rzekł ´
pan Weasley. — Ale powiem ci jedno. . . tylko smiercio˙zercy wiedz ˛a, jak go wy- ´
czarowac. Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby si˛e okazało, ˙ze osoba, która to zro- ´
biła, nie była kiedys´ smiercio˙zerc ˛a, nawet je ´ sli ju˙z nim przestała by ´ c. . . Słuchaj- ´
cie, jest ju˙z bardzo pó´zno, a jesli wasza matka dowie si˛e, co tu si˛e stało, b˛edzie si˛e ´
zamartwiac ze strachu. Prze ´ spijmy si˛e troch˛e, złapmy jaki ´ s wczesny ´ swistoklik ´
i wynosmy si˛e st ˛ad jak najszybciej. ´
Harry wlazł na swoje górne łó˙zko, a w głowie miał zam˛et. Wiedział, ˙ze powinien
odczuwac zm˛eczenie — była ju˙z prawie trzecia w nocy — ale czuł si˛e ´
rozbudzony i zaniepokojony.
Trzy dni wczesniej — teraz wydawało si˛e, ˙ze było to o wiele dawniej — obu- ´
dził si˛e z bol ˛ac ˛a blizn ˛a. A tej nocy, po raz pierwszy od trzynastu lat, znak Lorda
Voldemorta pojawił si˛e na niebie. Co to wszystko oznacza?
Pomyslał o li ´ scie, który napisał do Syriusza przed opuszczeniem Privet Drive. ´
Czy Syriusz ju˙z go dostał? Kiedy odpowie? Harry le˙zał, patrz ˛ac w płócienny dach
namiotu, ale tym razem ˙zadne fantazje nie pomagały mu zasn ˛ac. Charlie zacz ˛ał ´
ju˙z chrapac, ale długo jeszcze trwało, zanim Harry’ego wreszcie zmorzył sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz