Kiedy Harry obudził si˛e nast˛epnego ranka, w powietrzu wyczuwało si˛e wyra´znie
ponur ˛a atmosfer˛e konca wakacji. G˛esty deszcz b˛ebnił wci ˛a˙z w okno, gdy ´
wkładał d˙zinsy i bluz˛e. W szkolne szaty przebierali si˛e zawsze dopiero w ekspresie
Londyn-Hogwart.
Harry, Ron, Fred i George zeszli ju˙z na podest pierwszego pi˛etra, zmierzaj ˛ac
do kuchni na sniadanie, gdy u stóp schodów pojawiła si˛e pani Weasley, wyra´znie ´
czyms zaniepokojona. ´
— Arturze! — zawołała, podnosz ˛ac głow˛e do góry. — Arturze! Pilna wiadomos´c
z ministerstwa! ´
Harry przywarł do sciany, ˙zeby przepu ´ sci ´ c pana Weasleya, który zbiegł na dół ´
w szacie zało˙zonej tył na przód i znikn ˛ał im z oczu. Kiedy weszli do kuchni, zobaczyli
pani ˛a Weasley grzebi ˛ac ˛a zawzi˛ecie w szufladzie kredensu — „Miałam tu
gdzies pióro!” — i pana Weasleya pochylonego nad kominkiem i rozmawiaj ˛acego ´
z. . .
Harry zacisn ˛ał powieki i otworzył je ponownie, aby sprawdzic, czy z jego ´
oczami wszystko jest w porz ˛adku.
Posród płomieni spoczywała głowa Amosa Diggory’ego, przywodz ˛ac na my ´ sl´
wielkie brodate jajo. Mówiła bardzo szybko, nie zwracaj ˛ac najmniejszej uwagi na
lataj ˛ace wokół niej iskry i płomienie li˙z ˛ace uszy.
— . . . mieszkaj ˛acy w pobli˙zu mugole usłyszeli wybuchy i krzyki, wi˛ec wezwali
tych, jak to oni mówi ˛a. . . pałecjantów. . . Arturze, musisz tam jechac. . . ´
— Masz! — wysapała pani Weasley, wciskaj ˛ac m˛e˙zowi do r ˛ak kawałek pergaminu,
kałamarz i pogi˛ete pióro.
— . . . to naprawd˛e wielkie szcz˛escie, ˙ze o tym usłyszałem — powiedziała gło- ´
wa pana Diggory’ego — musiałem przyjs´c wcze ´ sniej do biura, ˙zeby wysła ´ c par˛e ´
sów, patrz˛e, a tu ludzie z Wydziału Niewłasciwego U˙zywania Czarów gdzie ´ s si˛e ´
wybieraj ˛a. . . Arturze, jesli Rita Skeeter o tym si˛e dowie. . . ´
— A co mówi Szalonooki? — zapytał pan Weasley, otwieraj ˛ac kałamarz, maczaj
˛ac w nim pióro i zaczynaj ˛ac robic notatki. ´
Głowa pana Diggory’ego przewróciła oczami.
105
— Mówi, ˙ze usłyszał, jak ktos wchodzi na podwórze. Mówi, ˙ze skradali si˛e ´
w kierunku domu, ale wpadli na jego pojemniki na smieci. ´
— Co zrobiły pojemniki na smieci? — zapytał pan Weasley, skrobi ˛ac zawzi˛e- ´
cie piórem po pergaminie.
— Z tego, co wiem, narobiły okropnego hałasu i porozsypywały wsz˛edzie
smieci — odpowiedział pan Diggory. — Najwyra´zniej jeden z nich wci ˛a˙z pod- ´
skakiwał, kiedy pojawili si˛e ci pałecjanci. . .
Pan Wesley j˛ekn ˛ał.
— A co z tym intruzem?
— Arturze, przecie˙z znasz Szalonookiego — odpowiedziała głowa pana Diggory’ego,
ponownie błyskaj ˛ac białkami. — Ktos zakrada si˛e na jego podwórko ´
w srodku nocy. . . Mamy w to uwierzy ´ c? Na pewno przebiegał tam jaki ´ s kot, któ- ´
ry zapl ˛atał si˛e w kartoflane obierki i dostał szału ze strachu. Ale jesli Szalonooki ´
dostanie si˛e w łapy tych z Wydziału Niewłasciwego U˙zywania Czarów. . . pomy ´ sl´
o jego kartotece. . . musimy go jakos z tego wyci ˛agn ˛a ´ c. . . mo˙ze jaki ´ s mniejszy ´
zarzut, cos, co podlega twojemu wydziałowi. . . mo˙ze te eksploduj ˛ace pojemniki ´
na smieci? ´
— Byc mo˙ze sko ´ nczy si˛e ostrze˙zeniem — powiedział pan Weasley z nastro- ´
szonymi brwiami, wci ˛a˙z notuj ˛ac bardzo szybko. — Szalonooki nie u˙zył ró˙zd˙zki?
Nikogo nie zaatakował?
— Zało˙z˛e si˛e, ˙ze wyskoczył z łó˙zka i zacz ˛ał walic przez okno we wszystko, ´
co popadnie. . . ale trudno b˛edzie im to udowodnic, nie było ˙zadnych ofiar. . . ´
— No dobrze, ju˙z wybywam — powiedział pan Weasley, wcisn ˛ał pergamin
z notatkami do kieszeni i wyleciał z kuchni.
Głowa pana Diggory’ego rozejrzała si˛e i zobaczyła pani ˛a Weasley.
— Przepraszam ci˛e, Molly — powiedziała, nieco spokojniej. — No wiesz, za
budzenie o swicie i to wszystko. . . ale tylko Artur mo˙ze wyci ˛agn ˛a ´ c Szalonookiego ´
z tej kabały, a Szalonooki miał dzisiaj rozpocz ˛ac now ˛a prac˛e. Dlaczego akurat tej ´
nocy. . .
— Nie przejmuj si˛e, Amosie. Nie zjesz grzanki, zanim odejdziesz?
— Ch˛etnie — powiedział pan Diggory.
Pani Weasley wzi˛eła grzank˛e ze stołu, wetkn˛eła j ˛a w płomienie i umiesciła ´
w otwartych ustach głowy pana Digorry’ego.
— D˙z˛eki — powiedział pan Diggory z pełnymi ustami, po czym z cichym
pykni˛eciem znikn ˛ał.
Harry usłyszał, jak pan Weasley ˙zegna si˛e z Billem, Charliem, Percym i dziewczynkami.
Zanim min˛eło pi˛ec minut, wpadł do kuchni, ju˙z we wła ´ sciwie zało˙zo- ´
nej szacie, przyczesuj ˛ac włosy grzebieniem.
— Musz˛e si˛e pospieszyc. . . chłopcy, ˙zycz˛e wam udanego semestru — zwrócił ´
si˛e do Harry’ego, Rona i bli´zniaków, zarzucaj ˛ac na ramiona płaszcz i przygotowuj
˛ac si˛e do teleportacji. — Molly, odprowadzisz dzieciaki na King’s Cross?
106
— Oczywiscie. Nie martw si˛e o nic, zajmij si˛e Szalonookim, my damy sobie ´
rad˛e.
Pan Weasley znikn ˛ał, a do kuchni weszli Bill i Charlie.
— Ktos tu wspomniał Szalonookiego? — zapytał Bill. — Co tym razem zma- ´
lował?
— Twierdzi, ˙ze ktos próbował włama ´ c si˛e do jego domu zeszłej nocy — od- ´
powiedziała pani Weasley.
— Szalonooki Moody? — zapytał George, smaruj ˛ac grzank˛e d˙zemem. — Czy
to nie ten swir, który. . . ´
— Twój ojciec bardzo go ceni — przerwała mu surowo pani Weasley.
— Zgadza si˛e, tata zbiera baterie, prawda? — mrukn ˛ał Fred, kiedy pani Weasley
wyszła z kuchni. — Pokrewne dusze, co?
— Moody był kiedys wielkim czarodziejem — rzekł Fred. ´
— To stary przyjaciel Dumbledore’a — zauwa˙zył Charlie.
— Ale Dumbledore’a nie nazwałbys chyba normalnym, co? — powiedział ´
Fred. — To znaczy. . . wiem, ˙ze jest genialny i w ogóle. . .
— Kim jest ten Szalonooki? — zapytał Harry.
— To emeryt, kiedys pracował w Ministerstwie Magii — odpowiedział Char- ´
lie. — Poznałem go, gdy tata wci ˛agn ˛ał mnie do współpracy z nim. Był aurorem,
jednym z najlepszych. . . Łowc ˛a czarnoksi˛e˙zników — dodał, widz ˛ac, ˙ze Harry nie
ma poj˛ecia, o co chodzi. — Sam zapełnił połow˛e cel w Azkabanie. Ale narobił sobie
mnóstwo wrogów. . . głównie wsród członków rodzin tych, których złapał. . . ´
i słyszałem, ˙ze w koncu naprawd˛e zbzikował. Nikomu nie ufa, wsz˛edzie widzi ´
czarnoksi˛e˙zników.
Bill i Charlie postanowili odprowadzic ich na dworzec King’s Cross, ale Percy, ´
tłumacz ˛ac si˛e g˛esto, oswiadczył, ˙ze musi i ´ s´c do pracy. ´
— Po prostu teraz nie mog˛e sobie pozwolic na zwolnienia. Pan Crouch na- ´
prawd˛e na mnie polega.
— Taak. . . I wiesz co, Percy? — powiedział George bardzo powa˙znym tonem.
— Mysl˛e, ˙ze ju˙z wkrótce b˛edzie wiedział, jak si˛e nazywasz. ´
Pani Weasley udało si˛e zatelefonowac z wiejskiego urz˛edu pocztowego i za- ´
mówic trzy mugolskie taksówki. ´
— Artur próbował wypo˙zyczyc auta z ministerstwa — szepn˛eła Harry’emu, ´
kiedy stali w deszczu przed domem, obserwuj ˛ac, jak kierowcy ładuj ˛a do taksó-
wek szes´c ci˛e˙zkich kufrów. — Ale nie mieli wolnych. . . Och, Harry, oni mi nie ´
wygl ˛adaj ˛a na zbytnio uradowanych, prawda?
Harry nie chciał jej mówic, ˙ze mugolscy taksówkarze rzadko przewo˙z ˛a nad- ´
miernie podekscytowane sowy, a Swisto ´ swinka robiła straszny raban, nie mówi ˛ac ´
ju˙z o tym, ˙ze pewna liczba słynnych, odpornych na wilgoc sztucznych ogni dok- ´
tora Filibustera odpaliła nieoczekiwanie, kiedy wieko kufra Freda otworzyło si˛e
107
raptownie, a Krzywołap wspi ˛ał si˛e po nodze jednego z wrzeszcz ˛acych ze strachu
kierowców, u˙zywaj ˛ac przy tym pazurów.
Jazda na dworzec nie była zbyt przyjemna, bo musieli si˛e zmiesci ´ c na tylnych ´
siedzeniach razem z kuframi. Krzywołap długo nie mógł przyjs´c do siebie po ´
pokazie sztucznych ogni i zanim dojechali do Londynu, byli porz ˛adnie podrapani.
Odetchn˛eli z ulg ˛a, kiedy wysiedli przed dworcem King’s Cross, choc deszcz lał ´
jak z cebra i okropnie przemokli, wlok ˛ac kufry przez zatłoczon ˛a ulic˛e.
Harry nie miał ju˙z ˙zadnych kłopotów w przedostaniu si˛e na peron numer dziewi˛ec
i trzy czwarte. Trzeba było i ´ s´c prosto na ˙zelazn ˛a barierk˛e dziel ˛ac ˛a pero- ´
ny numer dziewi˛ec i dziesi˛e ´ c, pami˛etaj ˛ac tylko, by nie zwraca ´ c na siebie uwagi ´
mugoli. Dzisiaj zrobili to w małych grupkach. Pierwsi wystartowali Harry, Ron
i Hermiona (najbardziej rzucaj ˛acy si˛e w oczy, bo towarzyszyła im Swisto ´ swinka ´
i Krzywołap): oparli si˛e niby przypadkiem o barierk˛e, gaw˛edz ˛ac od niechcenia,
i przeslizn˛eli si˛e przez ni ˛a. . . a gdy to zrobili, peron numer dziewi˛e ´ c i trzy czwar- ´
te natychmiast si˛e przed nimi zmaterializował.
Ekspres Londyn-Hogwart, ze swoj ˛a lsni ˛ac ˛a, czerwon ˛a lokomotyw ˛a, stał ju˙z ´
przy peronie. W obłokach pary wyrzucanej z komina liczni uczniowie Hogwartu
i odprowadzaj ˛acy ich rodzice wygl ˛adali jak mroczne widma. Swisto ´ swinka roz- ´
gadała si˛e jak szalona, słysz ˛ac we mgle pohukiwanie mnóstwa sów. Harry, Ron
i Hermiona zacz˛eli szukac sobie miejsc i wkrótce wpychali ju˙z kufry do przedzia- ´
łu w połowie poci ˛agu. Potem wrócili na peron, ˙zeby si˛e po˙zegnac z pani ˛a Weasley, ´
Billem i Charliem.
— Mo˙ze zobaczymy si˛e wczesniej, ni˙z s ˛adzicie — rzekł Charlie, szczerz ˛ac ´
z˛eby, gdy ju˙z usciskał Ginny. ´
— Dlaczego? — zapytał ˙zywo Fred.
— Zobaczycie. Tylko nie wspominajcie Percy’emu, ˙ze o tym mówiłem. To
„poufna informacja do czasu, kiedy ministerstwo uzna za stosowne j ˛a ujawnic”. ´
— Tak, w tym roku bardzo bym chciał wrócic do Hogwartu — powiedział ´
Bill, który stał z r˛ekami w kieszeniach i patrzył t˛esknie na poci ˛ag.
— Dlaczego? — zapytał niecierpliwie George.
— Bo to b˛edzie bardzo ciekawy rok — odrzekł Bill, a oczy dziwnie mu pojasniały.
— Mo˙ze nawet znajd˛e troch˛e czasu, ˙zeby si˛e tam pojawi ´ c i troch˛e sobie ´
popatrzyc. . . ´
— Popatrzyc na co? — zapytał Ron. ´
Ale w tym momencie usłyszeli gwizdek i pani Weasley zagoniła ich do przedziału.
— Pani Weasley, dzi˛ekujemy za pobyt w pani domu — powiedziała Hermiona,
kiedy weszli do przedziału, zamkn˛eli drzwi i wyjrzeli przez okno.
— Tak, dzi˛ekujemy za wszystko, pani Weasley — dodał Harry.
108
— Och, to była dla mnie wielka przyjemnos´c — odpowiedziała pani We- ´
asley. — Zaprosiłabym was na Bo˙ze Narodzenie, ale. . . có˙z, mysl˛e, ˙ze wszyscy ´
b˛edziecie chcieli zostac w Hogwarcie, no bo przecie˙z. . . tam jest tyle ró˙znych. . . ´
— Mamo! — zawołał zniecierpliwiony Ron. — O czym wy troje wiecie, a my
nie?
— Mysl˛e, ˙ze dowiecie si˛e dzi ´ s wieczorem. — Pani Weasley u ´ smiechn˛eła ´
si˛e. — To b˛edzie bardzo ekscytuj ˛ace. . . bardzo si˛e ciesz˛e, ˙ze zmienili zasady. . .
— Jakie zasady? — zapytali jednoczesnie Harry, Ron, Fred i George. ´
— Jestem pewna, ˙ze profesor Dumbledore wszystko wam powie. A tymczasem
zachowujcie si˛e przyzwoicie. Dobrze, Fred? Przyrzekasz, George?
Tłoki lokomotywy zasyczały głosno i poci ˛ag ruszył. ´
— Powiedzcie nam, co ma byc w Hogwarcie! — krzykn ˛ał Fred, wychylaj ˛ac ´
si˛e przez okno. — Jakie zasady zmieniaj ˛a?
Ale pani Weasley tylko si˛e usmiechn˛eła i pomachała im r˛ek ˛a. Zanim poci ˛ag ´
znikn ˛ał za zakr˛etem, ona, Bill i Charlie zdeportowali si˛e.
Harry, Ron i Hermiona wrócili do przedziału. G˛esty deszcz b˛ebnił w okna,
wi˛ec nic nie było przez nie widac. Ron otworzył swój kufer, wyci ˛agn ˛ał kaszta- ´
now ˛a szat˛e wyjsciow ˛a i zarzucił j ˛a na klatk˛e ´ Swisto ´ swinki, ˙zeby zagłuszy ´ c jej ´
podniecone pohukiwanie.
— Bagman chciał nam powiedziec, co si˛e dzieje w Hogwarcie — powiedział ´
ponuro, siadaj ˛ac obok Harry’ego. — Na mistrzostwach swiata, pami˛etacie? A mo- ´
ja własna matka nabrała wody w usta. Bardzo jestem ciekawy, o co. . .
— Ciiicho! — wyszeptała nagle Hermiona, przyciskaj ˛ac palec do ust i wskazuj
˛ac w stron˛e s ˛asiedniego przedziału. Harry i Ron zamilkli, a wtedy usłyszeli
znajomy, kpi ˛acy głos, napływaj ˛acy przez otwarte drzwi.
— . . . ojciec powa˙znie rozwa˙zał, czy nie posłac mnie do Durmstrangu, a nie ´
do Hogwartu. Zna tam dyrektora. A wiecie, co mysli o naszym. . . Dumbledo- ´
re uwielbia szlamy, a w Durmstrangu nie przyjmuj ˛a takiej hołoty. Ale matka nie
chciała si˛e zgodzic, ˙zebym był tak daleko od domu. Ojciec mówi, ˙ze w Durm- ´
strangu maj ˛a o wiele zdrowszy stosunek do czarnej magii ni˙z w Hogwarcie. Tam
si˛e jej naucza, a nie tylko pokazuje, jak si˛e przed ni ˛a bronic. . . ´
Hermiona wstała, podeszła na palcach do drzwi i zasun˛eła je. Głos Malfoya
ucichł.
— Wi˛ec on uwa˙za, ˙ze Durmstrang bardziej by mu odpowiadał, tak? — powiedziała
ze złosci ˛a. — Szkoda, ˙ze tam nie poszedł, nie musieliby ´ smy si˛e z nim ´
u˙zerac.´
— Durmstrang to jakas inna szkoła magii? — zapytał Harry. ´
— Tak — odpowiedziała z pogard ˛a Hermiona — i ma okropn ˛a reputacj˛e.
Według Oceny stanu edukacji magicznej w Europie kład ˛a tam du˙zy nacisk na
czarn ˛a magi˛e.
109
— Chyba o nim słyszałem — odezwał si˛e Ron. — Gdzie to jest? W jakim
kraju?
— Tego przecie˙z nikt nie wie — odpowiedziała Hermiona, unosz ˛ac brwi.
— A dlaczego? — zapytał Harry.
— Mi˛edzy szkołami magii od dawna trwa zaci˛eta rywalizacja. Durmstrang
i Beauxbatons ukrywaj ˛a swoje poło˙zenie, ˙zeby nikt nie wykradł ich sekretów —
powiedziała rzeczowym tonem Hermiona.
— Daj spokój — prychn ˛ał Ron, którego to rozsmieszyło. — Durmstrang jest ´
tak du˙zy jak Hogwart, jak sobie wyobra˙zasz ukrycie olbrzymiego zamku?
— Przecie˙z Hogwart te˙z jest ukryty — powiedziała Hermiona tonem, w któ-
rym brzmiało zaskoczenie. — Wszyscy o tym wiedz ˛a. . . a w ka˙zdym razie wszyscy,
którzy przeczytali Histori˛e Hogwartu.
— A wi˛ec tylko ty — rzekł Ron. — No i dobrze, ale mo˙ze raczysz nam powiedziec,
jak si˛e ukrywa co ´ s takiego jak Hogwart? ´
— To proste: za pomoc ˛a czarów. Kiedy na zamek patrzy jakis mugol, widzi ´
tylko rozwalone ruiny i napis nad bram ˛a: NIEBEZPIECZENSTWO! NIE WCHO- ´
DZIC, GROZI ´ SMIERCI ˛A. ´
— Wi˛ec dla obcego Durmstrang te˙z wygl ˛ada jak ruiny?
— Byc mo˙ze — odpowiedziała Hermiona, wzruszaj ˛ac ramionami. — A mo˙ze ´
zabezpieczyli go zakl˛eciami antymugolskimi, tak jak ten stadion, na którym rozgrywano
finał mistrzostw swiata. No, ale ˙zeby udaremni ´ c odnalezienie go przez ´
czarodziejów, trzeba by go uczynic nienanoszalnym. . . ´
— Mo˙zesz powtórzyc?´
— Ojej, przecie˙z mo˙zna tak zaczarowac jaki ´ s budynek, ˙zeby nie mo˙zna go ´
było nanies´c na map˛e, nie wiedziałe ´ s?´
— Ee. . . skoro tak mówisz — b ˛akn ˛ał Harry.
— Ale ja mysl˛e, ˙ze Durmstrang musi by ´ c gdzie ´ s na dalekiej północy — powie- ´
działa z namysłem Hermiona. — Gdzies, gdzie jest bardzo zimno, bo oni nosz ˛a ´
takie grube, futrzane czapy.
— Ach, tylko pomyslcie. . . — powiedział Ron rozmarzonym głosem. — Jak ´
łatwo byłoby zepchn ˛ac Malfoya z jakiego ´ s lodowca i upozorowa ´ c wypadek. . . ´
Szkoda, ˙ze jego matka go lubi. . .
W miar˛e jak poci ˛ag zmierzał coraz dalej na północ, deszcz stawał si˛e coraz
g˛estszy, a krople coraz wi˛eksze. Niebo było tak ciemne, a okna tak zaparowane, ˙ze
zapaliły si˛e swiatła, cho ´ c był ´ srodek dnia. W korytarzu rozległ si˛e grzechot wózka ´
z przysmakami i Harry kupił dla wszystkich stert˛e kociołkowych piegusków.
Po południu zajrzało do ich przedziału kilku kolegów, w tym Seamus Finnigan,
Dean Thomas i Neville Longbottom, pyzaty, wyj ˛atkowo roztrzepany chłopiec,
wychowywany przez swoj ˛a bardzo gro´zn ˛a babci˛e, równie˙z czarownic˛e. Seamus
wci ˛a˙z miał przypi˛et ˛a do bluzy irlandzk ˛a rozetk˛e. Jej czary wyra´znie osłabły;
nadal popiskiwała: Troy! Mullet! Moran!, ale ju˙z o wiele słabiej i jakby miała za-
110
dyszk˛e. Po jakichs dwóch kwadransach Hermiona, znudzona nieko ´ ncz ˛acymi si˛e ´
dyskusjami o quidditchu, zagł˛ebiła si˛e w Standardowej ksi˛edze zakl˛ec (4 stopie ´ n)´
i zacz˛eła si˛e uczyc zakl˛ecia przywołuj ˛acego. ´
Neville przysłuchiwał si˛e z zazdrosci ˛a opowie ´ sciom o meczu finałowym. ´
— Babcia nie chciała pójs´c — powiedział ze smutkiem. — Nie kupiła biletów. ´
Ale to musiał byc wspaniały mecz. . . ´
— Był wspaniały — rzekł Ron. — Popatrz na to, Neville.
Pogrzebał w swoim kufrze i wyci ˛agn ˛ał miniaturow ˛a figurk˛e Wiktora Kruma.
— Och. . . ojej! — Neville’a a˙z zatkało z zazdrosci, kiedy Ron wetkn ˛ał mu ´
Kruma w pulchn ˛a dłon.´
— Widzielismy go ˙zywego, i to z bliska — powiedział Ron. — Byli ´ smy w lo- ´
˙zy honorowej. . .
— Po raz pierwszy i ostatni w ˙zyciu, Weasley.
W drzwiach pojawił si˛e Draco Malfoy. Za nim stali, rzecz jasna, jego dwaj
goryle, Crabbe i Goyle, wielkie, zbirowate osiłki; obaj podrosli przez lato przy- ´
najmniej o stop˛e. Najwyra´zniej podsłuchali ich rozmow˛e przez drzwi przedziału,
które Dean i Seamus zostawili otwarte.
— Nie przypominam sobie, ˙zebysmy ci˛e zapraszali, Malfoy — wycedził Har- ´
ry.
— Weasley. . . a co to takiego? — zapytał Malfoy, wskazuj ˛ac na klatk˛e Swi- ´
stoswinki. ´
Zwisał z niej r˛ekaw wyjsciowej szaty Rona, kołysz ˛ac si˛e wraz z chybotaniem ´
poci ˛agu. Poszarzała koronka rzucała si˛e w oczy.
Ron poderwał si˛e, by schowac szat˛e, ale Malfoy był szybszy. Chwycił za r˛e- ´
kaw i poci ˛agn ˛ał.
— Zobaczcie! — powiedział uradowany, pokazuj ˛ac szat˛e swoim gorylom. —
Weasley, chyba nie zamierzasz tego nosic, co? No wiesz. . . to było bardzo modne ´
gdzies w 1890 roku. . . ´
— Wypchaj si˛e krowim łajnem! — krzykn ˛ał Ron, z twarz ˛a koloru swojej wyjsciowej
szaty. ´
Wyrwał j ˛a Malfoyowi, który rykn ˛ał drwi ˛acym smiechem. Crabbe i Goyle par- ´
skn˛eli głupkowato.
— To co, Weasley, zamierzasz wzi ˛ac udział? Chcesz spróbowa ´ c? My ´ slisz, ˙ze ´
mo˙ze ci si˛e uda przysporzyc odrobin˛e sławy rodowemu nazwisku? No i w gr˛e ´
wchodz ˛a pieni ˛adze, chyba wiesz. . . jakbys zwyci˛e˙zył, mógłby ´ s sobie wreszcie ´
sprawic jakie ´ s przyzwoite ciuchy. . . ´
— O czym ty mówisz? — warkn ˛ał Ron.
— Zamierzasz si˛e zgłosic? — powtórzył Malfoy. — Zało˙z˛e si˛e, ˙ze i ty, Potter. ´
Ty nigdy nie przegapisz najmniejszej szansy, ˙zeby si˛e wszystkim pokazac, co? ´
— Malfoy, albo nam wyjasnisz, o czym pleciesz, albo wyno ´ s si˛e st ˛ad — ode- ´
zwała si˛e Hermiona znad Standardowej ksi˛egi zakl˛e´c (4 stopie´n).
111
Na bladej twarzy Malfoya pojawił si˛e triumfalny usmiech. ´
— To wy naprawd˛e o niczym nie wiecie? — zapytał uradowany. — Weasley,
masz w ministerstwie ojca i brata i nic nie wiesz? Bo mój ojciec powiedział mi
o tym ju˙z dawno. . . dowiedział si˛e od Korneliusza Knota. No tak, ale mój ojciec
zawsze przyja´znił si˛e z czołowymi osobistosciami w ministerstwie. Mo˙ze twój ´
ma jeszcze zbyt nisk ˛a pozycj˛e, by o tym wiedziec; pewnie w jego obecno ´ sci nie ´
rozmawiaj ˛a o wa˙znych sprawach.
Zasmiał si˛e ponownie, skin ˛ał na Crabbe’a i Goyle’a i cała trójka znikn˛eła. ´
Ron zerwał si˛e na nogi i zatrzasn ˛ał za nimi drzwi z tak ˛a sił ˛a, ˙ze szyba rozleciała
si˛e w kawałki.
— Ron! — powiedziała z wyrzutem Hermiona, wyci ˛agaj ˛ac ró˙zd˙zk˛e. Mrukn˛e-
ła: Reparo!, a kawałki szkła poł ˛aczyły si˛e w szyb˛e, która natychmiast wróciła na
swoje miejsce w drzwiach.
— Wi˛ec. . . wygl ˛ada na to, ˙ze on wie wszystko, a my nic — warkn ˛ał Ron. —
Ojciec zawsze przyja´znił si˛e z czołowymi osobistosciami w ministerstwie. . . ´ Tata
mógłby ju˙z dawno awansowac, ale nie chce, po prostu lubi swoj ˛a prac˛e. ´
— Ale˙z to oczywiste, Ron — powiedziała spokojnie Hermiona. — Nie daj si˛e
wyprowadzic z równowagi Malfoyowi. ´
— Jemu? Wyprowadzic si˛e z równowagi? Daj spokój! — prychn ˛ał Ron, po- ´
rywaj ˛ac kociołkowego pieguska i mia˙zd˙z ˛ac go w dłoni.
Podły nastrój nie opuscił Rona a˙z do ko ´ nca podró˙zy. Prawie si˛e nie odzywał, ´
gdy przebierali si˛e w szkolne szaty, i wci ˛a˙z był wsciekły, kiedy poci ˛ag w ko ´ ncu ´
zwolnił i zatrzymał si˛e na ciemnej jak grobowiec stacji Hogsmeade.
Kiedy drzwi przedziałów pootwierały si˛e z trzaskiem, gdzies wysoko przeto- ´
czył si˛e grzmot. Hermiona zawin˛eła Krzywołapa w swój płaszcz, a Ron pozostawił
swoj ˛a szat˛e wyjsciow ˛a na klatce ´ Swisto ´ swinki. Opu ´ scili wagon, pochylaj ˛ac ´
nisko głowy i mru˙z ˛ac oczy w ulewnym deszczu. Lało tak strasznie, jakby im nad
głowami nieustannie wylewano kubełki lodowatej wody.
— Hej! Hagrid! — rykn ˛ał Harry na widok olbrzymiej postaci na koncu pero- ´
nu.
— W porz ˛asiu, Harry? — odkrzykn ˛ał Hagrid, machaj ˛ac r˛ek ˛a. — Zobaczymy
si˛e na uczcie, jesli si˛e nie potopimy! ´
Zgodnie z tradycj ˛a, pierwszoroczniacy byli przewo˙zeni do Hogwartu przez
jezioro łódkami, a przepraw ˛a kierował Hagrid.
— Oooch, nie wyobra˙zam sobie przepłyni˛ecia jeziora w tak ˛a pogod˛e — powiedziała
Hermiona, wzdrygaj ˛ac si˛e, kiedy szli powoli peronem razem z całym
tłumem uczniów. Przed stacj ˛a czekała na nich setka powozów bez koni. Harry,
Ron, Hermiona i Neville wle´zli z ulg ˛a do jednego z nich, drzwiczki zatrzasn˛eły
si˛e z hukiem i w chwil˛e pó´zniej długi sznur pojazdów potoczył si˛e chwiejnie po
rozmokłej drodze, zmierzaj ˛ac ku zamkowi Hogwart.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz